8/05/2007

Niepokorna Grodzieńszczyzna, Andrzej Poczobut


Historia w Tygodniku (30/2007) - Białoruś


Niepokorna Grodzieńszczyzna

Dzieje obwodu 49/67 i dowodzącego nim „Olecha"

Była to największa i najmocniejsza antyradziecka organizacja zbrojna w historii Białorusi. Była postrachem komunistycznych funkcjonariuszy. W latach 1944–1949 faktycznie uniemożliwiała przeprowadzenie kolektywizacji wsi w północno-wschodniej części Grodzieńszczyzny.

Andrzej Poczobut z Grodna / 2007-07-24



W dzień rządzili bolszewicy, a w nocy partyzanci – wspominają tę odległą już historię mieszkańcy terenów „skażonych bandytyzmem" – jak to określały władze. Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny – takie było z kolei hasło tej partyzantki. Zbrojny opór przeciw Sowietom na terenie obecnej Grodzieńszczyzny trwał co najmniej do połowy lat 50. poprzedniego stulecia. Propaganda od początku robiła wszystko, by upodlić wizerunek antykomunistycznego podziemia. Sowiecka, a później białoruska historiografia nazywa działania na Grodzieńszczyźnie „walką z bandytyzmem". W zderzeniu z potężną machiną NKWD antykomunistyczne podziemie nie miało szans na przetrwanie, nie mówiąc już o zwycięstwie. Jednak nie zważając na to, tysiące ludzi z bronią w ręku przeciwstawiało się władzy, a dziesiątki tysięcy wspierało ich. Historia tej osamotnionej walki jeszcze nie została opisana. Wolny świat, oddzielony od ZSRR szczelną granicą, o tym desperackim oporze nic nie wiedział. Straceńcy nie mieli z nim żadnej łączności. Mieli za to poparcie ludności, która widziała nich obrońców przed prześladowaniami.

Archiwa KGB i MSW, zawierające informacje o powojennych walkach z antyradziecką partyzantką, do dziś pozostają zamknięte. Tylko historycy, którym te resorty na to pozwolą, mogą zajrzeć do małej części dokumentów dotyczących tego drażliwego tematu. Na Grodzieńszczyznie jest on podwójnie nieprzyjemny dla władz. Chodzi przecież o polskie oddziały partyzanckie z akowskim rodowodem, które nie dość, że walczyły przeciwko władzy radzieckiej, to jeszcze walczyły o polskość tych terenów.

Bić się czy wycofać

Lipiec 1944 r. Po klęsce operacji „Ostra Brama", która przewidywała samodzielne wyzwolenie Wilna przez oddziały Okręgów AK Wileńskiego i Nowogródzkiego, i podstępnym aresztowaniu dowództwa przez Sowietów, polscy oficerowie, którym udało się uniknąć rozbrojenia, odbyli naradę. Głównym jej tematem było dalsze zachowanie się ocalałych oddziałów. Zgłoszone były następujące propozycje:

1. złożyć broń i zaciągnąć się do armii Berlinga;

2. odchodzić na Zachód z bronią w ręku i tam działać w zależności od sytuacji;

3. rozpuścić oddziały i dać każdemu żołnierzowi możliwość podjęcia samodzielnej decyzji;

4. zostać na Kresach i bić bolszewików.

Jedności wśród dowódców nie było. Oficerowie pochodzący z centralnej lub zachodniej Polski, jak były komendant Nowogródzkiego Okręgu AK Janusz Szulc „Szlaski", dowódca V Wileńskiej Brygady AK Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko", dowódca UBK [Uderzeniowych Batalionów Kadrowycz, oddziałów partyzanckich Konfederacji Narodu – red.] Bolesław Piasecki „Sablewski", byli za drugim wariantem. Pochodzący z Kresów major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz", ppor. Czesław Zajączkowski „Ragner", por. Jan Borysewicz „Krysia" byli za tym, by zostać. Ostatecznie każdy został przy swoim zdaniu. Część partyzantów wycofała się zatem do centralnej Polski, część pozostała, by walczyć z Sowietami i bronić miejscowej ludności przed komunistycznym terrorem. Jednym z tych, którzy zostali, był ppor. Anatol Radziwonik „Olech".

Polowanie

Od samego początku NKWD starało się zniszczyć znanych partyzanckich komendantów, którzy mieli autorytet wśród miejscowej ludności. Jako pierwszy zginął major „Kotwicz". Już 18 sierpnia 1944 r. dowodzony przez niego oddział starł się z NKWD niedaleko miejscowości Surkonty. Początkowo szczęście sprzyjało Polakom i zadali przeciwnikowi dotkliwe straty. Jednak Sowieci szybko ściągnęli posiłki. W nierównej walce zginął sam Kalenkiewicz i blisko czterdziestu jego podwładnych.

Czesław Zajączkowski „Ragner" dał się Sowietom we znaki jeszcze w czasie okupacji niemieckiej. Dowodzony przez niego oddział niejednokrotnie bił się z radziecką partyzantką, która prowadziła w okolicach Lidy akcje zaopatrzeniowe, a mówiąc wprost: grabiła i mordowała ludność polską. Już po zajęciu Lidy przez Sowietów „Ragner" postawił władzom ultimatum: „W odpowiedzi na nieprzerwane aresztowania bezbronnej ludności cywilnej i zwierzęce zabijanie żołnierzy AK, zawiadamiam was, że oddziały AK będą odpowiadały siłą. Od 4.9.44 po 7.9.44 zatrzymamy ruch na kolei. Jeżeli okupacyjne władze sowieckie będą stosować terror wobec bezbronnej ludności, oddziały AK przystąpią do działań odwetowych i każdy sowiecki aktywista i żołnierz będzie uważany za bandytę" – napisał „Ragner" w liście do „komendanta Garnizonu okupacyjnych wojsk" w Lidzie, szefa miejscowego NKWD i przewodniczącego Lidskiego Komitetu Wykonawczego.

Ustępstw nie było. A likwidację „Ragnera" uznano za zadanie numer jeden. Czesław Zajączkowski zginął 3 grudnia 1944 r. w okolicy wsi Jeremicze, osaczony przez NKWD. W akcji przeciwko dwunastoosobowej grupie partyzantów uczestniczyło ponad 400 żołnierzy NKWD. O zabiciu „Ragnera" wiceszef NKWD Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej Siergiej Bielczenko specjalnym telegramem poinformował Józefa Stalina, co tylko podkreśla rangę, jaką resort bezpieczeństwa nadawał likwidacji Zajączkowskiego.

Kilka tygodni później w potyczce z NKWD zginął Jan Borysewicz „Krysia". Ciało sławnego komendanta rozebrane do kalesonów bolszewicy obwozili po okolicznych wsiach, pokazując w ten sposób społeczeństwu, co czeka każdego, kto się nie podporządkuje władzy radzieckiej.

Czas „Olecha"

Po likwidacji „Ragnera" i „Krysi" wrogiem numer jeden dla NKWD stał się Anatol Radziwonik „Olech". Nie wiadomo, kiedy Radziwonik, przedwojenny harcerz i wiejski nauczyciel ze wsi Iszczolniany, wstąpił do polskiego ruchu oporu. Mogło to być jeszcze za „pierwszego Sowieta", czyli w latach 1939–1941. Wiadomo zaś, że w czasie okupacji niemieckiej był on dowódcą jednej z kompanii 7 batalionu 77 pułku piechoty AK, która należała do ośrodka Szczuczyn. Chociaż już wcześniej był uczestnikiem szeregu brawurowych akcji przeciwko Niemcom, nie był tak znany i popularny wśród miejscowej ludności jak „Ragner" czy „Krysia". Ale to właśnie „Olech" przez długie lata przysparzał Sowietów o największy ból głowy. Okazał się bowiem najbardziej skutecznym i nieuchwytnym partyzanckim dowódcą. Po ewakuacji większości oddziałów AK został komendantem połączonego obwodu Lida-Szczuczyn, który zaszyfrowano jako obwód 49/67. Faktycznie była to samodzielna organizacja konspiracyjna. „Olech" „pozbierał" to, co zostało po strukturach AK, oprócz tego do konspiracji włączyło się dużo młodzieży, która była za młoda, by należeć do partyzantki w czasie niemieckiej okupacji. W wyniku tego obwód 49/67 stał się najpotężniejszą i najbardziej liczną strukturą konspiracyjną na terenie Białorusi.

„Chodziło o to, żeby stworzyć wojsko polskie" – przytaczają zeznania jednego z ujętych przez bezpiekę żołnierzy „Olecha" w swej propagandowej książce „Ogniem i mieczem. Kronika polskiego nacjonalistycznego podziemia" białoruscy historycy Wiktor Jermołowicz i Siergiej Żumar.

Partyzanci nadal używali nazwy Armia Krajowa.

– „Olech" stworzył mocną siatkę terenową, w każdej wsi byli ludzie współpracujący z oddziałem, dzięki temu komendant posiadał informacje o agentach NKWD, o zachowaniu się ludzi wobec władzy – wspomina Jan Szporko „Nieznany", współpracownik terenowej siatki „Olecha".

Liczbę partyzantów będących pod dowództwem „Olecha" ocenia się na około tysiąc. Jednak razem z terenową siatką, która zajmowała się wywiadem i zabezpieczeniem bytu partyzantów, liczbę uczestników oporu można ocenić na kilka tysięcy.

Przeciwko NKWD

Radziwonik wypracował skuteczną taktykę walki z NKWD. Oddział partyzancki podzielił na niewielkie, kilku- lub kilkunastoosobowe pododdziały, które niemal przez cały czas znajdowały się w ruchu. Dowódcy posługiwali się kilkoma pseudonimami.

– Radziwonik w zależności od miejscowości używał pseudonimów „Stary", „Ojciec", „Mruk", „Broda", „Kazik"... Chodziło o to, żeby zmylić NKWD – tłumaczy Witold Wróblewski „Dzięcioł", żołnierz z oddziału „Olecha".

Najbardziej znanymi dowódcami niewielkich oddziałów podporządkowanych „Olechowi" byli Paweł Klukiewicz „Irena", Witold Maleńczyk „Cygan", Piter Fic „Francuz" – Alzatczyk, dezerter z Wehrmachtu, później żołnierz AK, Wacław Szwarabowicz „Kiepura" oraz Stanisław Apanowicz „Kulis".

Przytłaczającą większość żołnierzy „Olecha" stanowili miejscowi. W oddziałach i w siatce terenowej byli Polacy oraz Białorusini. Warto podkreślić, że sam „Olech" był prawosławny. Oprócz tego do partyzantów dołączali dezerterzy z Armii Czerwonej. Legendarną postacią stał się Mikoła „Zielony", lejtnant Armii Czerwonej, który dołączył do „Olecha".

– „Zielony" to był morowy chłop. Pochodził z Ukrainy i bolszewików nienawidził. Brał się do najbardziej niebezpiecznych zadań – wspomina Wróblewski.

Jednym z takich zadań była likwidacja niejakiego Bojarskiego, dowódcy stacjonującej w Wasiliszkach jednostki Armii Radzieckiej, który został skazany przez partyzantów na karę śmierci za zabicie kilkunastu młodych chłopców, którzy ukrywali się przed poborem do wojska.

– „Zielony" w mundurze lejtnanta stawił się u Bojarskiego. Zameldował się, a potem chwycił rewolwer i go zastrzelił. W popłochu, jaki się wytworzył w jednostce, zdołał uciec – wspomina Wróblewski.

Historyk Kazimierz Krajewski w pracy „Na Ziemi Nowogródzkiej" stwierdza: „Partyzantka prowadzona przez »Olecha« miała przede wszystkim charakter samoobrony przeciwko nadużyciom i bezprawiu przedstawicieli władz sowieckich. Szczególnie surowo zwalczano pracowników administracji, okrutnie odnoszących się do ludności".

Krajewski przytacza też wypowiedź jednego z żołnierzy „Olecha", kaprala Józefa Bierdowskiego ps. „Mały Ziuk": „Niestety, czasami nasze akcje były bardzo surowe. Trzeba mocno ukarać, czasem trzeba i dla przykładu, i dla zastraszenia. Ale innej rady nie było. Albo walka, albo nic. Byliśmy w warunkach bardzo trudnych, było nas niewielu. Terror ze strony władz sowieckich był szalony... Dzięki naszej samoobronie to się jakoś łagodziło".

W oczach wroga

Głównym celem akcji byli funkcjonariusze NKWD, działacze komunistyczni, przewodniczący kołchozów oraz agenci NKWD. Białoruska historyczka Natalia Rybak wymienia liczby, z których wynika, że grupa agentów zwerbowanych przez NKWD do współpracy w latach 1944–1947 na terenie obwodu grodzieńskiego wynosiła bez mała dwadzieścia tysięcy osób. „Olech" zaciekle tropił agentów NKWD. Doskonale znał język białoruski i rosyjski i te umiejętności wykorzystywał w „polowaniu na agenturę".

– Jeżeli podejrzewano, że ktoś współpracuje z NKWD – wspomina Bolesław Nowogródski, mieszkaniec wsi Wielkie Kozły, który był członkiem siatki terenowej „Olecha" – „Olech" potrafił przebrać się w mundur oficera NKWD i nieoczekiwanie zjawić u takiej osoby. „Źle pracujecie, towarzyszu", mówił. Agent zaczynał się tłumaczyć i już było po nim.

Komuniści byli przerażeni. Polscy partyzanci wykonując wyroki na najbardziej znienawidzonych przez społeczeństwo funkcjonariuszach, zdołali zdemoralizować aparat miejscowej władzy.
„Dokudowska rada wiejska i wiejski aktyw oświadczają następujące. Długo się utrzymać my nie zdołamy w związku z tym prosimy, by władza przyszła nam z pomocą, jeżeli w Dokudowie nie będzie stacjonował 50-, 60-osobowy oddział to żadnej pracy u nas nie będzie" – pisał w sierpniu 1944 r. w dramatycznym apelu do przewodniczącego lidskiego rejonowego Komitetu Wykonawczego „predsiedatiel" dokudowskiej rady wiejskiej Bujnicki. Zaś przewodniczący rejonowego komitetu partii Kuzniecow w liście do samego Józefa Stalina tak we wrześniu 1945 r. opisywał sytuację w Juraciszkach: „Na kierownicze stanowiska nikt nie idzie pracować [...] Brakuje nam 29 etatowych pracowników [...] Od początku utworzenia rejonu bandyci zabili około 70 działaczy partyjnych i chłopów, którzy pomagają radom wiejskim... Józefie Wissarionowiczu! Proszę Was, podpowiedzcie jak najszybciej zwalczyć bandytyzm".

Mimo „dobrych rad" Józefa Wissarionowicza i angażowania coraz to nowych sił lata mijały, a problem – czyli „Olech" i jego partyzanci – pozostawał.

Jeszcze w lutym 1948 r. kierownik Iszczolninskiej Fabryki Ceglanej Parchomenkow w liście do sekretarza Żołudzkiego Rejonowego Komitetu WKP (b) Szurmana opisując sytuację aktywu komunistycznego, stwierdzał: „Spośród naszych pracowników major Pogulajew zorganizował oddział wsparcia. Dowiedziała się o tym cała wieś i chłopcy z oddziału boją się w domu nocować, bo wie o tym także banda, która w każdej chwili może przyjść i wszystkich rozwalić. Ci chłopcy chcą teraz wyjechać. Proszę nam pomóc, bo inaczej wszyscy, cały naród poucieka. Wszyscy się boją. Jak jest dzień, to jeszcze nic. A w nocy, gdy słońce zachodzi, to wszyscy siedzą jakby byli w osaczonej twierdzy – drzwi zamknięte i patrzą, czy jest jakiś ruch na ulicy. Jak coś podejrzanego się dzieje, to od razu wszyscy uciekają, gdzie kto może".

Komuniści przyznawali, że partyzanci mają poparcie miejscowej ludności. A „Olech" zwerbował do współpracy z partyzantką cały szereg miejscowych urzędników.

Rozkaz: zlikwidować

Anatolij Andriejew w 1949 r. był kapitanem NKWD. Rok wcześniej przerzucono go z Grodna do szczuczyńskiego rejonu, by wzmocnić miejscowych czekistów, którzy już czwarty rok nie mogli poradzić sobie z polską partyzantką. Osobiście uczestniczył w rozpracowaniu i likwidacji oddziału „Olecha". Główną nadzieję Andriejew pokładał w werbunku osób z otoczenia „Olecha". I to się w końcu powiodło.

We wspomnieniach wydrukowanych w 2002 r. na stronach rządowej „Grodzieńskiej Prawdy" pisze, że operacją przeciwko oddziałowi „Olecha" dowodził osobiście szef grodzieńskiego obwodowego NKWD Frołow.

Oddział „Olecha" został zlokalizowany 12 maja 1949 r. niedaleko wsi Raczkowszczyzna.

– Zostaliśmy wydani przez miejscowego chłopa – opowiada Witold Wróblewski. – Zdrajca od razu po rozbiciu naszego oddziału został przez NKWD przerzucony do Polski. To była nagroda, bo obawiał się, że tu go dopadniemy. Wiem, że później mieszkał w Olsztynie.

NKWD otoczyło oddział Radziwonka trzema pasami wojsk.

Wróblewski: – Próbowaliśmy się przebić, ale nikomu się to nie udało. „Olech" szedł po rzeczce, w ten sposób chciał zmylić pościg. Gdy padałem postrzelony, myślałem, że mu się uda. Jednak z kotła nie wyrwał się nikt. Ranni trafiliśmy do niewoli – ja, moja siostra Genowefa, która była łączniczką oddziału, oraz Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha".

Po śmierci „Olecha" obwód 49/67 jako zorganizowana struktura już się nie odrodził. Tak więc śmierć Anatola Radziwonika oznaczała symboliczny kres zorganizowanego oporu na Grodzieńszczyźnie. Ale pojedynczy partyzanci przetrwali do połowy lat 50.

Życie toczy się dalej

W związku z tym, że w 1949 r. w ZSRR wykonanie kary śmierci było czasowo zawieszone, ujęci partyzanci zostali skazani na 25 lat łagrów. Witold Wróblewski wyszedł na wolność dopiero w 1964 r. KGB nie zezwoliło mu wyjechać do Polski, ale też nie pozwoliło wrócić na Grodzieńszczyznę. Zamieszkał więc we Lwowie. Jego siostra po zwolnieniu z łagrów wyjechała do Polski. Podobno w Olsztynie przypadkowo spotkała zdrajcę, który wydał partyzantów. Zygmunt Olechnowicz, na wolność nie wyszedł. Z łagru został przewieziony do szpitala psychiatrycznego. Dalsze jego losy nie są znane.
Anatolij Andriejew za udział w likwidacji „Olecha" został odznaczony przez Ławrentija Berię imiennym pistoletem, ale kariery w NKWD nie zrobił. Pod koniec lat 50. został zwolniony ze służby. W Grodnie – gdzie do dziś mieszka – nadal jest szanowanym obywatelem. Czasem, zazwyczaj w związku z kolejną rocznicą zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej lub hucznie obchodzonym „Dniem czekisty", odwiedzają go oficerowie KGB z działu ochrony ustroju konstytucyjnego i walki z terroryzmem. Ten dział KGB dzisiaj zajmuje się przede wszystkim rozpracowywaniem demokratycznej opozycji. Na Grodzieńszczyznie zwalczają też Związek Polaków na Białorusi.

Legenda o oddziale „Olecha", który pozostał na posterunku i walczył o wolność i godność człowieka, przetrwała lata komunizmu. W szczuczyńskim czy lidskim rejonie tu i ówdzie można i dziś usłyszeć opowieści o dzielnym i sprawiedliwym „Olechu", bezlitosnym dla bolszewików „Cyganie", nieszczęśliwie zakochanym i tęskniącym do swojej ojczyzny „Francuzie" czy szalonym „Zielonym"... Do dzisiaj w okolicznych wsiach pamiętają też piosenkę, którą śpiewali polscy partyzanci: „Boże, jak ciężko jest w tym lesie siedzieć/I nie ma miejsca tu dla nas/Kochany bracie i przyjacielu/Nie wydawajcie proszę nas/A matka płacze i ojciec nie wie/Że w okrążeniu jestem ja/O mej Ojczyźnie, kochanej Polsce/Nie zapominam nigdy ja".

Andrzej Poczobut (ur. 1973) jest redaktorem „Magazynu Polskiego" i członkiem władz Związku Polaków na Białorusi. Mieszka w Grodnie.