8/05/2007

Kraj w oblężeniu, Małgorzata Nocuń

Historia w Tygodniku (30/2007) - Białoruś

Kraj w oblężeniu

Czas historyczny i czas propagandy

Na białoruskich wsiach ludzie często żyją bez prądu i gazu, ale w szczęściu, i jak mantrę powtarzają: „Byleby tylko nie było wojny". Na billbordach przy ruchliwych arteriach weterani uginają się pod ciężarem medali. Są dumą narodu – to oni zwyciężyli w walce z faszyzmem. O co chodzi z tą wojną 60 lat po wojnie?

Małgorzata Nocuń / 2007-07-24



Tytuł „miasta bohatera" Mińsk otrzymał w 1974 r., jako dziesiąte z radzieckich miast, które w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941-45) stawiało niezwykle mocny opór hitlerowskiemu najeźdźcy. Oprócz Mińska na Białorusi tylko Twierdza Brzeska doczekała się tytułu bohatera. W rzeczywistości z tym zaciekłym oporem różnie bywało, ale i dziś część mieszkańców stolicy odczuwa dumę, że przyszło im żyć w metropolii tak uhonorowanej. W zalanym betonem Mińsku drzemie wojenny duch, wydaje się, że kurz zawieruchy sprzed 60 lat nie opadł. Metropolia jest orwellowska. Ma Wielkiego Brata w postaci wszechobecnych szczekaczek upraszających: „Obywatelu, zachowuj porządek". Propagandą „wielikiej pobiedy" przenikają młodsze pokolenia. Nawet Białorusini lekko po trzydziestce, wychowani na podręcznikach redagowanych w stylu radzieckim, opowiadają, że ich republika jako pierwsza przyjęła hitlerowskie uderzenie na ZSRR, a ich ojcowie wykrwawiali się w obronie całej Europy.

Niepotrzebne blachy

Po 1945 r. tematyka wojenna i partyzancka była wciąż na Białorusi uaktualniana. Zresztą dokonywano tego w tak skuteczny sposób, że radzieckim mistrzom od propagandy udało się stworzyć dwa mity: o Białorusi – republice partyzantów i o niezwykłym heroizmie Białorusinów w czasie II wojny światowej.

Dlaczego właśnie Białoruś ochrzczono republiką partyzantów? Do dziś w białoruskim życiu jest zaskakująco dużo „partyzantki". Nazwę „partyzancki" nosi jeden z rejonów Mińska. Pojęcie to przenika do kultury undergroundowej. Zespół rockowy N.R.M śpiewa o partyzantach. Nawet opozycyjny portal internetowy nosi nazwę „Białoruski Partyzant".

Faktem jest, że białoruskie miasta zrównał z ziemią hitlerowski tajfun, a życie w walkach stracił co trzeci obywatel kraju. Pamięć o wojnie jest bardzo dotkliwa. Nie ma rodziny, której udziałem nie stałaby się wojenna tragedia; Stalin chciał uczynić z Białorusi ziemię spaloną, plan ten po części zrealizował. Mińsk był po wojnie bardzo zniszczony.

Jednak ruch partyzancki był tylko częściowo spontanicznym sprzeciwem społeczeństwa. Partyzantka tworzona była – na masową skalę – przez radzieckie struktury siłowe, m.in. z pomocą NKWD.

– Mit o partyzantach był Moskwie potrzebny, by jakoś związać Białorusinów z ich radziecką „ojczyzną", ponieważ przed II wojną światową Białoruś w żadnym wypadku nie była częścią Rosji, ani w sensie historycznym, ani też mentalnym. Mit sowieckiego Białorusina-partyzanta to ukoronowanie bardzo długiego procesu inkorporacji Białorusi do imperium – uważa Aleś Ancipienka, filozof.

Z tezą Ancipienki nie może się zgodzić inny białoruski intelektualista, pisarz Walentin Taras. Taras broni swojej biografii. Jako trzynastolatek przystąpił do sowieckiej partyzantki. Jego oddział stacjonował na ziemiach zachodniej Białorusi. Po wojnie tematykę książek Tarasa zdominowała wojna widziana oczyma dziecka.

Walentin Taras: – Wierzyłem, że walczę o moją radziecką Białoruś. Tak bardzo kochałem sowiecki system, że jak kiedyś Misza, kolega z oddziału, zakpił z kołchozów i radzieckiego państwa, to wycelowałem w niego karabin i zażądałem, żeby wszystko odszczekał. Byłem gotowy zabić go za takie bluźnierstwo. Na szczęście trafiłem Miszę tylko w ramię – opowiada Taras. – Odnalazłem go po wojnie. Poprosiłem o przebaczenie, popiliśmy samogonu.

Choć w życiu pisarza wojna była bardzo ważnym epizodem i przyznaje, że podczas walk Białorusini wykazywali się bohaterstwem, to szybko dostrzegł, jakich manipulacji wokół wojennej tematyki dopuszcza się propaganda. Najpierw radziecka, potem łukaszenkowska.
Aleś Ancipienka od lat walczy piórem z mitem Białorusina-partyzanta.

– Bo partyzanci to był radziecki „Smiersz". Zrzucano ich tu, by akcjami zbrojnymi sprowokowali Niemców do agresji wobec ludności, co z kolei miejscowych miało prowokować do sprzeciwu – uważa Ancipienka.

Wiara Tarasa w Związek Radziecki umarła z chwilą, kiedy radzieckie czołgi w 1968 r. wjechały do Czechosłowacji. Mimo to wie, że podczas wojny walczył w słusznej sprawie. Jest dumny z trzech medali, jakie za wojenne zasługi otrzymał od władzy radzieckiej.

Są to medale: za bojowe zasługi, medal partyzanta Wielkiej Wojny Ojczyźnianej II stopnia, Medal Za Zwycięstwo nad Niemcami w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Z czasem Taras zaczął się śmiać z tego wszystkiego, co władza zaczęła wyprawiać wokół wojny. Przypominało to operetkę.

Taras: – Zaraz po wojnie zaczęło się odlewanie w brązie tych makabrycznych pomników partyzantów. Postaci z karabinami w przyczajeniu oczekujące na strzał ozdabiały ulice białoruskich miast, stacje metra. Co rok zaczęli nas nagradzać za te same wojenne zasługi. Dostawaliśmy odznaczenia w każdą rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem. A także w rocznicę powstania Armii Czerwonej. Każdy dostał dziesiątki niepotrzebnych blach. Nie wyciągam tych odznaczeń z szafy, nigdy ich nie noszę. Uważam, że to nie wypada.

Śmietana zwycięstwa

Okrucieństwa wojny zostały w pamięci Tarasa. Ale nigdy nie powtarza powiedzenia: „Żeby tylko nie było wojny".

Taras: – U nas propaganda tak bardzo straszy ludzi wojną, wrogimi krajami, i tak wpaja, że Łukaszenka chroni kraj przed najazdami, że niewykształceni mieszkańcy wsi uwierzyli w prawdopodobieństwo, iż na Białoruś lada chwila mogą wkroczyć obce wojska. Powiedzenie „Żeby tylko nie było wojny" to symbol zacofania.

Co roku w święto zwycięstwa 9 maja przez Mińsk rusza pochód. Podobne uroczystości odbywają się w większości byłych radzieckich miast. Jednak to, co białoruskie władze zorganizowały dwa lata temu, kiedy przypadła 60. rocznica zakończenia II wojny światowej, pozostanie w pamięci Białorusinów na długo. Uładzimir Arłou, białoruski pisarz i historyk, przyjmował w tym czasie przyjaciół z Ukrainy. Też żyli w Związku Radzieckim, w Kijowie również świętuje się dzień zwycięstwa, ale mimo wszystko przecierali oczy ze zdumienia. Co się w tym kraju dzieje?

– W sklepach wszystkie towary: masło, mleko, ser były z rysunkami partyzantów. Śmietana z informacją „60 lat zwycięstwa" i partyzantem przyczajonym z karabinem w krzakach. Malunki partyzantów, radzieckich orderów były na każdym sklepie. Można było kupić szklanego kałasznikowa o objętości kilku litrów, wypełnionego wódką – opowiada Arłou.

Plac Zwycięstwa usytuowany jest w centrum miasta. Na środku, w 1955 r. wzniesiono obelisk zwieńczony radziecką gwiazdą. W miejscu tym odbywają się państwowe uroczystości. Ale pod pomnik ściągają też młodzi ludzie. Nowożeńcy przychodzą tu zaraz po opuszczeniu urzędu stanu cywilnego, kładą kwiaty i stoją chwilę w zadumie.

Aleksander Łukaszenka zdaje sobie sprawę z tego, jaki stosunek Białorusini mają do wojny. Dlatego propaganda umiejętnie podgrzewa zimnowojenne nastroje i stwarza poczucie zagrożenia. Każdy reżym potrzebuje wroga. Łukaszenka tak przywiązał się do mitu wojny, że kiedyś, przemawiając do weteranów, powiedział, iż wojna zabrała mu ojca. Problem tkwi tylko w tym, że Aleksandr Grigoriewicz urodził się w 1954 r.

Dokonując bilansu rządów Łukaszenki, nawet niezależni analitycy podkreślają, że przywódca nigdy nie dopuścił do wplątania Białorusi w jakąkolwiek wojnę. Białoruskie wojska nie wzięły udziału w operacjach w Czeczenii, pomimo układu związkowego z Rosją. Nie wysłano ich, jak Ukraińców, do Iraku. Decydenci na Białorusi wiedzą, że mówieniem o braku wojny i stabilizacji są w stanie zdobyć poparcie. To gra strachem. Duża część narodu niczego nie boi się tak jak wojny i z niczego nie odczuwa takiej dumy jak właśnie z osiągnięć wojennych.