8/05/2007

Historia bez bohaterów, Uładzimir Arłou

Z Uładzimirem Arłouem rozmawiają Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki
http://tygodnik.onet.pl/3229,29743,1426787,1,tematy.html

Uładzimir Arłou / 2007-07-24



TYGODNIK POWSZECHNY: – W powszechnej opinii Białorusini są narodem nieznającym własnej przeszłości i łatwo politykom nimi manipulować, odwołując się do mitów historycznych.

Uładzimir Arłou: – Są dwie Białorusie i każda z nich ma inny stosunek do historii. Jedna Białoruś czuje się spadkobierczynią Związku Radzieckiego. Dla wielu moich rodaków historia ich kraju sięga czasów, kiedy piwo kosztowało 37 kopiejek, a wódka 3 ruble. Historyczna świadomość radzieckich Białorusinów jest żadna. Jest też druga Białoruś, której mieszkańcy znają przeszłość tych ziem, mają swoich bohaterów. Dotarcie do tej wiedzy było zadaniem trudnym i często bolesnym. Kiedy w latach 70. studiowałem historię, ani ja, ani moi koledzy nie mieliśmy pojęcia o wielu ważnych momentach w przeszłości Białorusinów – byliśmy produktami radzieckiej edukacji, w której przemilczano na przykład istnienie niepodległej Białoruskiej Republiki Ludowej w 1918 r., nikt też nawet szeptem nie mówił o masowych represjach w latach 30. Nasi profesorowie nie odkryli przed nami tej zakazanej historii. Dziś datę 25 marca – czyli powołania Białoruskiej Republiki Ludowej – znają praktycznie już wszyscy. Oczywiście większość w ten dzień nie świętuje, ale data wróciła do narodowej pamięci, więc jakiś postęp jest.

– W jaki sposób uczono historii w radzieckiej szkole na Białorusi?

– Sowiecka historiografia jest dziedziczką carskiej historiografii. Na białoruską historię zawsze patrzono z perspektywy mitów: Białorusini są młodszymi braćmi Rosjan, nie mają prawa do państwowości, do języka. Nie było w tej historii miejsca dla bohaterów, którzy walczyli o europejskie wartości. Wyrosłem w Połocku, a nie wiedziałem o tym, że car Iwan Groźny napadł na nasze miasto, wymordował katolików i Żydów, a 50 tysięcy prawosławnych wypędził w głąb Rosji. Mówiono nam na lekcjach, że Iwan Groźny uwolnił Połock od Polaków i Litwinów. Przemilczano, że historia stosunków Rosji i Białorusi to dzieje ustawicznych wojen, które rozpoczęły się w 1492 r. i trwały aż do końca XVIII w., kiedy marzenie o wchłonięciu Białorusi się zrealizowało. W szkole nie uczyliśmy się o wojnie inflanckiej, o walkach z Iwanem Groźnym, nie uczyliśmy się też o najstraszniejszej wojnie w naszych dziejach, która toczyła się w latach 1654–1667. Białoruś straciła wtedy połowę ludności, swoje elity, szlachtę, mieszczaństwo. Była to katastrofa kulturowa, demograficzna i gospodarcza, z której Białoruś nie podniosła się do dziś i w tym upatrywałbym korzeni współczesnej tragedii Białorusi.

Dwie godziny od Połocka jest wieś Michajłowskoje, gdzie tworzył Puszkin, który przyjeżdżał tam z Petersburga. W szkole co rok wożono nas do tej wsi na wycieczki. Wszystko już tam znałem na pamięć, mógłbym sam być przewodnikiem. Natomiast nigdy nas nie wzięli na wycieczkę po Połocku. Nikt nie mówił nam o Soborze Sofijskim.

– Przypomnienie o istnieniu średniowiecznego Księstwa Połockiego przeczyłoby teorii o jednej Rusi – praojczyźnie wszystkich Słowian Wschodnich?

– W czasach carskiej Rosji i w czasach radzieckich lansowano tezę, że nigdy nie posiadaliśmy własnej państwowości. Tymczasem Księstwo Połockie zajmowało większą część współczesnej Białorusi, spełniało wszystkie warunki, by określać je mianem państwa. Mieliśmy własną dynastię książęcą Rogwołodowiczów, a także związki dynastyczne z Bizancjum. Księstwo Połockie przeciwstawiało się dominacji Kijowa i do dziś fakt jego istnienia jest solą nie tylko w oku historyków rosyjskich, ale również ukraińskich.

Historiografia radziecka starała się wymazać wszelkie ważne postaci tamtego okresu. Na przykład św. Eufrozyna Połocka w XII w. należała do najbardziej wykształconych kobiet w Europie. W naszym podręczniku szkolnym nie wspomniano o niej ani słowem, podobnie było w podręcznikach uniwersyteckich. Historia Białorusi, z której ja korzystałem na studiach w latach 70., liczyła pięć tomów, ale o Eufrozynie milczała. Nasz wykładowca powiedział tylko, że była ona cerkiewną obskurantką, a jej działalność była opium dla ludu. I tak mieliśmy szczęście, że usłyszeliśmy jej imię i mogliśmy sprawdzić, kim była w rzeczywistości. Notowaliśmy wszystko, co dyktował profesor, i potem szukaliśmy w innych książkach, by dokopać się choć do części prawdy. Kiedy mam zły nastrój, wyciągam te konspekty, czytam i pękam ze śmiechu, „dowiadując" się różnych rzeczy.
– Jak bardzo niebezpieczny dla Białorusi jest mit jednej Rusi?

– Wielu Białorusinów padło ofiarą tego mitu. Jest on naszym największym nieszczęściem, choć istnienia pradawnego narodu ruskiego nie mogą wykazać badania archeologiczne, antropologiczne. Ale stereotypy zakorzenione w głowach Białorusinów są wykorzystywane przez zwolenników przyłączenia naszego kraju do Rosji. Politycy rosyjscy, zarówno na prawicy, jak i na lewicy, twierdzą, że niezależna Ukraina i Białoruś są błędem historycznym. I należy ten błąd szybko naprawić. Zatem mit o jednej Rusi ma uzasadniać rosyjskie roszczenia do ziem Ukrainy i Białorusi. Tymczasem u zarania dziejów państw słowiańskich istniały trzy osobne centra: Połock, Kijów i Nowogród. Symboliczną wymowę nadawały im trzy Sobory Sofijskie wybudowane w tych miastach, wzorowane na świątyni w Konstantynopolu – nie tyle pod względem architektonicznym, co pewnych idei. Tragedią tych trzech ośrodków było powstanie czwartego: Moskwy. W Nowogrodzie rozwijał się samodzielny etnos, który Moskwa zawłaszczyła. Potem podobny los czekał inne centra. Przez wieki Białorusini nie mieli prawa nazywać się samodzielnym narodem. Zmieniano nam nawet imiona. Tomasz stawał się Fomą. Wielkomocarstwowe tendencje, jakie przejawiała najpierw Rosja carska, potem ZSRR, zostały wpisane w historię Białorusi. Rosjanie tworzyli nowe mity o Białorusinach. Jednak ten, że Białorusini jeszcze w czasach Rusi Kijowskiej byli częścią narodu rosyjskiego, jest najważniejszy i nadal się go eksploatuje.

– Do tego stopnia, że część Białorusinów jest przekonana, że także ziemie białoruskie znalazły się w XIII w. pod jarzmem tatarskim?

– Tak, dziś nawet jeszcze poważni ludzie potrafią powiedzieć, że bez pomocy Rosji Białorusini nie wyzwoliliby się od tatarskiego jarzma, choć go nigdy nie cierpieliśmy. To, że nasze ziemie nie były najechane przez Mongołów, jest jednym z ważniejszych faktów w naszej historii. Tatarskie jarzmo było tragedią dla rosyjskich ziem, które straciły przez to szansę na przynależność do kultury zachodniej. Przed XIII w. w ruskich księstwach istniały tradycje demokratyczne, ale przez 250 lat panowania Mongołów zaszły poważne zmiany w rosyjskiej świadomości i po tym doświadczeniu Moskwa sformułowała system władzy w oparciu o azjatyckie wzory. Społeczeństwo straciło szansę na rozwój, praktycznie przestało się liczyć. Białorusini formowali się w zupełnie innych warunkach.

– Jakich jeszcze sztuczek używała rosyjska i radziecka historiografia, by uzasadniać teorię o jednym narodzie?

– Karmiono nas bajką, że Rosja nie miała swoich kolonii. A to przecież było kolonialne imperium, tylko kolonie leżały nie za morzem, jak w przypadku Anglii, ale przy granicy. Fakt, że zamieszkiwały je narody słowiańskie, ułatwiał niszczenie ich pamięci. Podkreślano więc, że Białorusini od wieków marzyli o tym, aby połączyć się ze starszym bratnim narodem w jednym państwie. Moje pokolenie wyrastało w takiej świadomości. Aby ten mit mógł funkcjonować, należało przemilczeć całe wieki historii, kiedy Białoruś znajdowała się pod wpływem zachodniej cywilizacji. Manipulowano nawet życiorysem Franciszka Skaryny. Jego Biblia została wydrukowana w latach 1517–1519 w języku białoruskim i była czwartą Biblią narodową wydaną na świecie. W szkole słyszeliśmy o Skarynie, ale mówiono o nim w taki sposób, żebyśmy nie rozumieli skali jego działalności. W naszym podręczniku pisano, że Skaryna kontynuował dzieło rosyjskiego drukarza Iwana Fiodorowa. Kłopot w tym, że pierwszy starobiałoruski druk Skaryny wyszedł w 1517 r.; natomiast Fiodorow wydał pierwszą rosyjską książkę w 1564 r., ale nasz drukarz nie mógł być pierwszym, do tego miał prawo tylko Rosjanin.
– W jaki sposób prawosławie służyło za narzędzie rusyfikacji?

– Stworzono mit mówiący, że Białorusini zawsze byli prawosławnym narodem. Tymczasem do upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów zdecydowana większość Białorusinów zaliczała się do grekokatolików, czyli unitów. Pieśni religijne śpiewano po białorusku. Grekokatolicy mieli świadomość, że nie są ani Polakami, ani Rosjanami. Z wyznaniem greckokatolickim walczyli Rosjanie i Polacy. Propaganda rosyjska mówiła, że język białoruski i religia greckokatolicka były Białorusinom narzucane i tak naprawdę są oni prawosławni, a prawosławnego Białorusina nauczano w cerkwi, że jest Rosjaninem. Przyjaźń i związki z Rosją miały uwolnić Białorusinów od religijnych i językowych prześladowań.

– Opozycyjnie i prozachodnio nastawieni Białorusini dużą wagę przywiązują do daty bitwy pod Orszą (1514) nie ukrywając, że przypominanie o rozbiciu wojsk moskiewskich ma służyć białoruskiej idei narodowej, w imię której wróg zawsze był na Wschodzie.

– Świętowanie rocznicy tej bitwy pomaga w dekonstrukcji mitu mówiącego, że na rosyjskich ziemiach żyli nasi bracia, którzy nieśli nam pokój i nas wyzwalali. Po drugie potrzebujemy momentów narodotwórczych. Nasze społeczeństwo łatwiej przyswaja sobie mity, które wytwarzają w nas kompleks niższości. W Polsce bitwa pod Orszą funkcjonuje jako starcie z udziałem polskich wojsk, tymczasem nie było tam wojsk Korony, lecz jedynie Polacy, którzy służyli w wojskach najemnych. To wojska Wielkiego Księstwa Litewskiego pokonały Rosjan.

– Czyli nie tylko rosyjscy historycy są odpowiedzialni za taki stan. Swój wkład mają także autorzy polscy oraz ojcowie litewskiego odrodzenia.

– Jednym z mitów wspólnie kreowanym przez te trzy narody jest pozycja Białorusinów w Wielkim Księstwie Litewskim. Nam do głów wbijano w szkołach i na uniwersytetach, że Księstwo to powstało drogą podboju ziem słowiańskich przez Litwinów. Tymczasem Księstwo Litewskie powstawało na naszych ziemiach. Pierwszą stolicą tego państwa był Nowogródek – leżący w samym centrum dzisiejszej Białorusi. Tam koronował się książę Mendog. Oczywiście w powstaniu Wielkiego Księstwa mieli udział Bałtowie, ale nie na zasadzie podboju. Był to raczej pokojowy proces.

– Białoruski historyk Hienadź Sahanowicz pisał, że w latach względnej niezależności 1991–1994 białoruscy historycy dopuścili się wielu uproszczeń odnośnie Wielkiego Księstwa Litewskiego, przeceniając znaczenie tego okresu.

– Jest to prawdopodobne, ale po latach milczenia i niemożności wypowiadania się na te tematy chyba też zrozumiałe. Nie jestem zwolennikiem tezy, że tylko Białorusini mają prawo do spuścizny Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale podkreślam, że to nasi przodkowie byli najbardziej liczebną narodowością zamieszkującą te ziemie, która od X w. miała swoje miasta, piśmiennictwo i religię chrześcijańską. Bałtowie – czyli przodkowie dzisiejszych Litwinów – stanowili zaledwie 5 proc. społeczeństwa Księstwa. Nie mieli swoich miast, nie byli chrześcijanami, nie posiadali piśmiennictwa. We współczesnej historiografii jest taka tendencja, by pisać, że Litwa istniała już od X w., a Białorusini pojawiają się w XVI w. Jest to „zasługa" litewskiej historiografii.

Ale litewski przykład dowodzi, że silny mit narodowy może sformułować naród. Kiedy po 1918 r. pojawiło się niezależne państwo, mity stworzone przez ideologów litewskiego odrodzenia trafiły do podręczników. Pokolenia wychowywały się na nich i dziś są nimi przesiąknięte. Publikuje się więc książki pt. „Litewskie zamki", a tam Kijów, Połock...
– Można zarzucić Panu, że ahistorycznie rozciąga Pan hasła „Białoruś" i „Białorusini" w czasie i przestrzeni.

– Uważam to za uprawnione, bo Litwinami zwali się wtedy wszyscy mieszkańcy tych ziem. Nazwa Białoruś utrwaliła się na początku XX w. Oczywiście można prowadzić spory na temat Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale Białorusini też mają prawo podkreślać swój wkład w to państwo. Musimy przebijać się z wiedzą, np. o tym, jaki język był wtedy językiem państwowym, w jakim języku były spisane statuty Wielkiego Księstwa. Gdy pytamy o to litewskich historyków, odpowiadają, że to któryś ze słowiańskich języków... Nie da się jednak zaprzeczyć, że kancelarie pracowały w starobiałoruskim języku, nie po litewsku. Prawo było pisane po białorusku i sejmiki obradowały w tym języku. Kiedy radziecka Rosja podpisała w 1920 r. umowę z niezależną Litwą, Litwini zażądali zwrotu Metryki Wielkiego Księstwa Litewskiego (archiwa kancelarii WKL). Białoruski historyk Mitrofan Downar-Zapolski zaproponował, aby Litwinom zwrócić wszystkie dokumenty w języku litewskim. Nie było takich. W archiwach były akta po białorusku, po łacinie, po polsku i po niemiecku.

– Białoruska kultura w czasach I Rzeczypospolitej, ale również po zaborach kształtowała się w cieniu polskiej. To chyba także wpływało na wizję przeszłości tych ziem – wszystko, co miało związek z wyższą kulturą, uważane było za polskie.

– To kolejny mit, wedle którego Białorusini byli jedynie chłopskim narodem, pozbawionym arystokracji. Ale kim w takim razie była Magdalena Radziwiłł, która wspierała białoruskie odrodzenie narodowe? Także Roman Skirmunt czy Edward Wojniłłowicz, fundator czerwonego kościoła w Mińsku. Ich istnienie jest przez historię przemilczane. Do tego dochodzi mit o jakiejś przedziwnej senności tego narodu, który jakoby nie umiał nigdy zdobyć się na aktywny sprzeciw, a wszystkie antyrosyjskie powstania były polskimi czynami narodowymi. Ale przecież Białorusini razem z Polakami i Litwinami trzy razy zrywali się do powstań. W 1794 r. i w powstaniu listopadowym walka toczyła się jeszcze o odrodzenie Rzeczypospolitej w starym kształcie, ale w1863 r. w oddziałach powstańczych walczyli ludzie, którzy myśleli już o odrębności. Konstanty Kalinowski wydawał gazetę w języku białoruskim „Mużyckaja Prauda". Okres powstania był bardzo ważny dla białoruskiego odrodzenia narodowego, które rozpoczęło się z początkiem XX w.

– Kalinowski traktowany jest dziś jako główny niepodległościowy bohater białoruski. W jakim stopniu jego nacjonalizm był świadomy?

– Mnie uczono na uniwersytecie, że Kalinowski był Polakiem, który bawił się białoruskością dla swoich interesów. Teraz niektórzy twierdzą, że postać Kalinowskiego jest mitologizowana i na siłę robi się z niego białoruskiego nacjonalistę. Jednak Kalinowski wydawał gazetę po białorusku, a przed tym, jak go stracono, zostawił „List spod szubienicy" też po białorusku.

– Michaił Murawiow kazał go jednak powiesić jako Polaka i katolika, którym był.

– Bo w interesie Rosjan było głoszenie, że Kalinowski to Polak. Józef Stalin cynicznie mawiał: „jest człowiek, jest problem; nie ma człowieka, nie ma problemu". Analogicznie można powiedzieć o narodzie. Nie jestem zwolennikiem marksizmu, ale to właśnie ci myśliciele powiedzieli o rosyjskim imperium, że jest więzieniem narodów. W carskiej Rosji język białoruski był nazywany językiem rosyjskim zepsutym przez polskie naleciałości. Nie pozwolono otworzyć ani jednej białoruskiej szkoły. Pierwsze szkoły białoruskie zostały otwarte dzięki niemieckim okupantom podczas I wojny światowej. To Niemcy przyznali, że Białorusini są samodzielnym narodem.
– Kalinowski stał się wzorem dla młodzieży demonstrującej przeciw Łukaszence, ale chyba nie ma szans stać się bohaterem ogólnonarodowym?

– Może miałby. Nigdy nie doczekał się pomnika w Mińsku, ale w czasach radzieckich była chociaż ulica Kalinowskiego. W latach 90. wprowadzono order Kastusia Kalinowskiego – była to jedna z największych nagród państwowych. Dziś już jej nie ma. Pod koniec lat 90. włączyłem radio i dowiedziałem się, że Kalinowski był terrorystą, a jego ręce są splamione krwią chłopów. Natychmiast rozdzwoniły się telefony, ewidentnie zorganizowane, i dzwoniący mówili, że Kalinowski wbija klin w przyjaźń z bratnim narodem rosyjskim, że trzeba go usunąć z podręczników. Pojawili się w eterze słuchacze mieszkający przy ul. Kalinowskiego i twierdzili, że właśnie dowiedzieli się o jego terrorystycznej przeszłości i chcą koniecznie zmienić nazwę ulicy.

– Symbolem, do którego odwołuje się demokratyczna część Białorusinów, jest Białoruska Republika Ludowa. Koniec I wojny światowej to dla narodów Europy Środkowo-Wschodniej szczęśliwy moment odzyskania niepodległości. Białorusinom się nie udało. Jednak ta próba ustanowienia państwa, które przetrwało raptem kilka miesięcy, jest przez demokratycznie nastawionych Białorusinów gloryfikowana niczym 11 listopada przez Polaków. Czy nie mamy tu do czynienia z próbą mitologizacji BRL?

– 25 marca 1918 r. to najważniejsza data w historii Białorusi XX w. Nie można było nad nią przejść do porządku dziennego. Bez ogłoszenia niepodległości w 1918 r. bolszewicy nie daliby pozwolenia na stworzenie Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Oczywiście jej niezależność była fikcją, ale przynajmniej należeliśmy do ONZ, mieliśmy w swojej nazwie słowo „Białoruś". W 1991 r. bardzo to pomogło w uzyskaniu niepodległości. Być może gdyby nie BRL, nie byłoby nas dziś na politycznej mapie świata.

– Polacy dziś nie bardzo chcą pamiętać o sytuacji, w jakiej żyła mniejszość białoruska w II Rzeczypospolitej.

– Polacy naszą historię uważali za fragment swojej i też przyczynili się do wymazania z głów Białorusinów ich historycznej pamięci. W XX w., gdy Polska odzyskała niepodległość, zaczęła walczyć z białoruskim odrodzeniem narodowym. Zamykano białoruskie szkoły, ostało się tylko jedno gimnazjum w Wilnie. Za narodowe przekonania trafiało się do więzienia. Polacy też wprowadzili brutalne rozwiązania, jak Bereza Kartuska. Tysiące Białorusinów przez to przeszło. Ale w Polsce było lepiej niż w BSRR, tam rozstrzeliwali.

– Okres sowiecki, mimo chwilowej białorutenizacji w latach 20., przyniósł kolejne uderzenia w białoruską kulturę. Zlikwidowano niemal całą białoruską inteligencję. Czy wpisywało się to w ogólną politykę terroru Stalina, czy kryło się za tym coś więcej?

– Moskwa najpierw chciała pozyskać Białorusinów, ale kiedy zobaczyła, że w wyniku liberalnej polityki narodowej zachodzą tu procesy, które mogą doprowadzić do narodowego przebudzenia, podjęła drastyczne kroki. To było ludobójstwo. Był moment, w którym z kilkuset członków Związku Pisarzy Białoruskich zostało około dziesięciu ludzi. W Związku Pisarzy Rosyjskich represje dotknęły 20 proc. członków, tu ponad 90 proc. Po tym, jak odebrano nam język, historię i jej bohaterów, symbole narodowe, szansę na państwo, zniszczono niemal całą elitę. Niszczono ludzi, którzy walczyli o białoruską pisownię. Pojawiły się hasła, że znaki odróżniające naszą cyrylicę od rosyjskiej to znaki faszystowskie.
– Skala tamtych zbrodni do dziś podlega manipulacjom. W jaki sposób?

– W 1995 r. w jednym z leksykonów znajdowała się notka o Kuropatach, która mówiła, że w latach 30. NKWD rozstrzeliwało niewinnych obywateli Białorusi. Liczba ofiar wg danych jeszcze radzieckiej komisji badającej zbrodnię miała wynosić od 30 do 100 tys. Zenon Paźniak mówił o 250 tys. Po dziesięciu latach wydano encyklopedię. Otwieram ją i czytam, że rozstrzeliwań dokonywali może faszyści, a może NKWD. Ani słowa o szacowanej liczbie ofiar. W tej samej encyklopedii z 1995 r. jest informacja o powstaniu słuckim w 1920 r. i cytat z odezwy powstańców, którzy opowiadali się w niej za niezależnością Białorusi i zapowiadali walkę zbrojną. W encyklopedii późniejszej o dekadę informacja brzmi, że tak, zjazd słucki miał miejsce, ale przyjął deklarację, w której mówi się o demokracji. Wszystko, co dotyczyło Białoruskiej Republiki Ludowej i walki, usunięto.

– Współczesna Białoruś też ma problem z bohaterami historycznymi. Na białoruskich banknotach nie ma postaci ważnych dla narodu. Na początku lat 90. były tam zające, rysie i inne zwierzęta, teraz są budynki. Nie można znaleźć kilku postaci, z którymi identyfikowałoby się społeczeństwo i władza?

– Były przedstawiciel Banku Narodowego Stanisław Bogdankiewicz twierdzi, że waluta z naszymi narodowymi bohaterami była wydrukowana. Były na niej wizerunki Eufrozyny Połockiej i innych wielkich. Te pieniądze spoczywają gdzieś w magazynach i czekają lepszych czasów. Owszem, na dzisiejszych banknotach można zobaczyć wizerunek zamku w Nieświeżu, ale jest to jednak lepsze niż „zajczyki".

– Próbuje Pan popularyzować wśród Białorusinów historię, wydaje Pan książki przypominające dawne czasy. Jaka jest reakcja władz?

– Parę lat temu wyszedł podręcznik dla studentów kulturoznawstwa, potem gdzieś przepadł i znów się pojawił. Okazało się, że wymieniono w nim kilka stron. W pierwszym wariancie napisano, że w latach 90. nastąpił przełom w dziejach białoruskiej literatury historycznej, wielkie dzieła wydali m.in. Olga Ipatowa, Kastuś Tarasow, Uładzimir Arłou i inni utalentowani białoruscy pisarze. W nowej wersji tego podręcznika jest napisane, że w 90. latach nastąpił przełom w dziejach białoruskiej literatury historycznej, wielkie dzieła wydali m.in. Nikołaj Czerginiec itd. [Czerginiec to prołukaszenkowski pisarz i polityk – przyp. red.]. Hasła zostały te same, zmieniły się nazwiska. I położono akcent na to, że ten przełom miał szansę nastąpić dzięki Aleksandrowi Łukaszence.

Kiedyś do jednej z księgarń, gdy moje książki jeszcze tam leżały, wpadli ludzie z administracji prezydenta i spytali o którąś z nich. Sprzedawcy wystraszyli się, że będą kłopoty. Oni jednak wzięli pięćdziesiąt sztuk bogato ilustrowanej historii Białorusi. Okazało się, że były potrzebne na jakieś nagrody, które prezydent wręczał uczniom. Mam nadzieję, że jeden egzemplarz sobie zostawił. I jeśli nie przeczytał, to chociaż przejrzał obrazki.

UŁADZIMIR ARŁOU (ur. 1953) jest prozaikiem i publicystą. Uważany za jednego z najważniejszych współczesnych prozaików białoruskich. W 1975 r. ukończył Wydział Historii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego w Mińsku. Autor książek popularyzujących historię Białorusi, m.in. „Dziesięć wieków białoruskiej historii" (razem z H. Sahanowiczem), „Tajemnice połockiej historii". W Polsce ukazały się m.in.: „Requiem dla piły motorowej" (Białystok 2000) i zbiór opowiadań „Kochanek jej wysokości" (Wrocław 2006).

1 Comments:

Blogger Toni W. said...

Szokujące. Tak mało jeszcze wiemy...

3:01 дп  

Дописати коментар

<< Home