8/05/2007

Socjalizm z twarzą Piotra Mironowicza, Małgorzata Nocuń, Andrzej Brzeziecki

http://tygodnik.onet.pl/3229,29743,1426775,1,tematy.html
Socjalizm z twarzą Piotra Mironowicza

Życie i śmierć I sekretarza KC Komunistycznej Partii Białorusi

Rozpędzona czajka wbiła się w ciężarówkę wypełnioną ziemniakami. W czajce było trzech mężczyzn, a jednym z nich Piotr Maszerau – powszechnie szanowany I sekretarz KC Komunistycznej Partii Białorusi. Żaden z mężczyzn nie przeżył. Morderstwo?

Małgorzata Nocuń, Andrzej Brzeziecki / 2007-07-24



Maszerau mógłby być radziecką odpowiedzią na American Dream – od pucybuta do milionera. Z wiejskiej chaty do gmachu KC. Widziano w nim drugiego Siergieja Kirowa. Obaj zginęli zagadkowo, a przecież gdyby żyli, uchroniliby swoje państwo od tragedii. Kirow od stalinowskiego terroru, Maszerau od rozpadu.

Piotra Mironowicza los obdarzył cechami, jakie radziecka propaganda przewidziała dla przywódcy. Pierwszą było pochodzenie. Jego rodzice Daria i Miron klepali biedę w małej wiosce w guberni witebskiej. Tam właśnie 26 lutego 1918 r., u progu nowej epoki, Piotr Mironowicz przyszedł na świat. Miał czwórkę rodzeństwa.

Jak to bywa z dzieciństwem przywódców, młody Maszerau pomagał rodzicom w gospodarstwie, a gdy podrósł, drałował do szkoły oddalonej o dziewięć kilometrów od domu. Zimą było lepiej, bo szusował tam przez las na nartach zrobionych przez ojca. Radziecka rzeczywistość pozwoliła wszystkim dzieciom Darii i Mirona wyrwać się ze wsi. To się nazywało awans społeczny. Piotr studiował na wydziale fizyczno-matematycznym w Witebsku.

Czarny kruk

Ale radziecka rzeczywistość lat 30. miała jeszcze inne oblicze: czystki. Na Białorusi terror miał też odcień walki z nacjonalizmem. Ci sami ludzie, których przed dekadą partia namawiała do twórczości w rodzimym języku – teraz za tę twórczość musieli zginąć. W latach 1937-38 wymordowano prawie wszystkich działaczy kultury, oświaty, ruchu narodowego. Terror niszczył inteligencję, ale też chłopów, którzy stanowili 90 proc. społeczeństwa.

Którejś nocy, owego tragicznego roku 1937, także pod chałupę Maszerauów podjechało auto. Ludzie nazywali je „czarnym krukiem" i drżeli przed nim ze strachu. Rozegrał się dramat, którego doświadczyła niemal każda radziecka rodzina. Najpierw pukanie do drzwi. To NKWD. Do domu wkroczyło dwóch mężczyzn. Wyłowili wzrokiem głowę rodziny, rzucili krótko: „zbieraj się". Niczego nie wyjaśniając, zapakowali ojca do auta i wywieźli. Miron Maszerau zmarł w areszcie kilka miesięcy później – tyle wiadomo oficjalnie.

I jak w każdej radzieckiej rodzinie, życie potoczyło się dalej. Piotr Mironowicz studiował i zajmował się sportem. Na uniwersytecie zorganizował drużynę narciarską, która zwyciężyła w biegu obejmującym największe miasta Białorusi. Dostał nagrodę: pierwszy w życiu zegarek. W 1939 r. zaczął pracę nauczyciela fizyki w szkole średniej. Nie wiadomo, czy to już część legendy, ale podobno był nauczycielem z powołania. Dla chłopców stworzył kółko fizyczne, dla dziewczynek teatralne.

Za radziecką Białoruś

Być może ta sowiecka sielanka – choć Maszerau był bezpartyjny – trwałaby latami. A może jakaś kolejna fala czystek zabrałaby i jego. W każdym razie świat młodego nauczyciela wywróciły do góry nogami dopiero wojska Heinza Guderiana, które wdarły się 22 czerwca 1941 r. na ziemie ZSRR. Istny Blitzkrieg. Niemcy w tydzień zajęli stolicę republiki i parli dalej. Radziecka ojczyzna była w szoku. Zdezorientowany Józef Stalin przemówił dopiero 3 lipca. Ogłosił tereny zajęte przez wroga ziemią spaloną, na której wszystko, czego nie dało się wywieźć, powinno zostać „bezwzględnie zniszczone", tak by nie zostawić „ani jednego kilograma zboża, ani jednego litra benzyny". Przywódca ZSRR wezwał też do wojny partyzanckiej: „wysadzania w powietrze mostów i niszczenia dróg, zrywania komunikacji telefonicznej i telegraficznej, podpalania lasów, składów, taboru". Jednym słowem – domagał się od Białorusinów unicestwienia siebie samych i ich ojczyzny.

Gdy tylko chłopi z witebskich miejscowości zorganizowali batalion, Maszerau zgłosił się na ochotnika. Następne kilka lat z życia Piotra Mironowicza otacza aura chwały, ale też tajemnicy. W lipcu 1941 r. jego odział został okrążony i pognany pod lufami w towarzystwie ujadających psów, 70 km do stacji kolejowej. Niemcy wepchnęli jeńców do wagonów towarowych. Maszerau jednak zdołał wyskoczyć z jadącego pociągu, przedarł się w rodzinne strony i znów zabrał za organizowanie podziemia złożonego z młodzieży i komsomolców.
Wkrótce nawiązał kontakt z partyzantką radziecką. Piotr Maszerau to od tej pory „Dubniak".

Jego grupa weszła w skład oddziału o nazwie „Za Radziecką Białoruś". Realizowała wytyczne Moskwy: napady na pociągi, zasadzki na hitlerowców. Maszerau „kulom się nie kłaniał", dwa razy został ranny. Później stanął na czele oddziału im. Rokossowskiego. W partyzantce działała też Polina Galanowa, dentystka. Została kobietą życia Maszeraua. Tymczasem wojna zabrała matkę Piotra Mironowicza, którą rozstrzelali Niemcy.

Legenda z małą rysą

Nie brak było w lasach ludzi, dla których obrona radzieckiej ojczyzny była kwestią przeżycia albo sprawą honoru, ale też społeczność białoruska nie wszędzie paliła się do tej walki. Niemcy rozwiązali część znienawidzonych kołchozów, pozwolili zaistnieć białoruskim instytucjom. Tworzone przez Moskwę oddziały partyzanckie miały za zadanie wbić klin między okupantów a społeczeństwo. Siały dywersję, prowokowały akcje odwetowe, nakręcały spiralę przemocy, rekwirowały też chłopom żywność.

W tym samym czasie w partyzantce działał młody chłopak Walentin Taras. Później, gdy Maszerau będzie rządził republiką, Taras będzie miał kłopoty z władzami, stanie się znanym białoruskim pisarzem podejmującym tematykę wojenną. Na razie siedział jednak przyczajony z karabinem w puszczy i słuchał przekazywanych w plotkach doniesień z kraju.

Walentin Taras: – Wiele głupot się później mówiło na temat Maszeraua, by zrobić z niego narodowego bohatera. Ale jego wojennych zasług nie można podważyć. To był najprawdziwszy partyzant. Zawsze pierwszy, bohaterski, ryzykujący życiem.

Latem 1944 r. partia zdecydowała przyznać Piotrowi Mironowiczowi tytuł Bohatera Związku Radzieckiego.

Ale tu wypłynęła sprawa niewoli – informacje o tym przekazał kontrwywiad. Wszak na tej wojnie nie było jeńców – byli zdrajcy. Dla czujnych czekistów wszystko było podejrzane, pewnie nawet to, że Maszerau wstąpił do partii dopiero w 1943 r. Lokalni przywódcy Pantelejmon Ponomarenko i Michaił Zimianin postanowili zaryzykować i przyznać tytuł, tym bardziej że wkrótce kontrwywiad sprawę Maszeraua zamknął.

On sam nie lubił wspominać wojny. Milczał o niej nawet po latach i nawet w rodzinie. Czasem, jak wspomina córka, wyrwało mu się, że „najtrudniej przychodziło rozstrzeliwać swoich".

W szeregu najwierniejszych

Gdy przegnano już faszystów z kraju i do Berlina pomaszerowała regularna Armia Czerwona, Maszerau objął funkcję szefa Komsomołu w Mołodecznie. To był początek jego politycznej kariery i życia rodzinnego. W 1945 r. przyszło na świat najstarsze dziecko – Natalia. Dziś to elegancka kobieta, która swego czasu wystraszyła samego Aleksandra Łukaszenkę, chcąc startować w wyborach prezydenckich. Samo nazwisko Maszeraua sprawiło, że w rankingach poparcia poszybowała w górę. Jednak z kandydowania zrezygnowała – przyczyn można się domyślać. Mieszka w tym samym domu, który przez lata zajmował Piotr Maszerau. Z jej ust nie usłyszymy ani jednego złego słowa o ojcu, także jako polityku. Nie usłyszymy wielu dobrych słów o białoruskiej rzeczywistości nie tylko za Łukaszenki czy pierwszych lat niepodległości, ale nawet za czasów pierestrojki.

Ale to w naszym opowiadaniu dopiero melodia przyszłości, a w czasach, gdy potęga Hitlera legła w gruzach, rzeczywistość białoruska była równie skomplikowana. Nawet granice republiki wciąż nie były ostatecznie określone – wiele tu zależało od humoru Stalina.

Maszeraua dwukrotnie, w połowie lat 40. i dekadę później, wysłano na ziemie zachodnie Białorusi. Do Mołodeczna i Brześcia, gdzie był I sekretarzem lokalnej organizacji partyjnej. Zarówno Brześć, jak Mołodeczno przed wojną należały do II Rzeczypospolitej. Były to ziemie wielce dla komunistów podejrzane. Należało wytrzebić kryjącą się w lasach partyzantkę i przeprowadzić kolektywizację wsi. Jest więc oczywiste, że na te tereny wysyłano najwierniejszych z wiernych. Pomagać im miała przyjęta w lutym 1945 r. uchwała „O reedukacji społeczeństwa w duchu radzieckiego patriotyzmu i nienawiści do okupantów niemieckich". Wtedy front był już daleko, więc uchwała służyła za młot bynajmniej nie na okupantów niemieckich, lecz ludność miejscową i inteligencję. O atmosferze tamtych lat sporo mówi wypowiedź Natalii Piotrownej w jednym z wywiadów: „W Mołodecznie tata pracował w komsomole, dużo jeździł po wsiach i mama bardzo się tym denerwowała. Przecież to była zachodnia Białoruś, tam było dużo bandytów".
Z Białorusi w ciągu dziesięciu powojennych lat wywieziono około miliona ludzi. Walka toczyła się także wewnątrz partii. Działacze, którzy nie tylko przetrzymali te lata, ale zrobili karierę, widzieli wystarczająco dużo, by już całe życie funkcjonować w ramach nakreślonych przez Stalina. Maszerau zapewne był wiernym wykonawcą komunistycznych planów, ale w 1950 r. o mało nie zleciał ze stołka szefa Komsomołu – podobno był zbyt miękki. Uratowała go interwencja I sekretarza KC KPB Nikołaja Patoliczewa.

Nie były to czasy, kiedy działalność partyjna oznaczała profity.

– W domu się nie przelewało. Rodzice spali na łóżku, a dla mnie łączyli taborety, ścielili i dostawiali do łóżka. Ale nawet w takich warunkach dbaliśmy o porządek – mówi Natalia Piotrowna.

Walizka

W latach najgorszego stalinizmu nie chodziło zresztą o przywileje, ale o przeżycie. Białorusią trząsł wtedy Ławrentij Canawa – protegowany Ławrentija Berii. Od 1939 r. był komisarzem spraw wewnętrznych republiki, odpowiadał za zbrodnie i represje, które najwyraźniej uważał za powód do dumy – mawiał, że w ZSRR jest tylko dwóch Ławrentijów: on i Beria. Canawa osobiście nadzorował zabójstwo artysty Sołomona Michoełsa. W 1951 r. oskarżył o szpiegostwo i trockizm ministra oświaty republiki. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, a on nikomu nie ufał – w 1951 r. kontrolował nawet proces odlewania pomnika Stalina w Mińsku.

– Kiedyś Canawa poprosił ojca, by napisał historię ruchu partyzanckiego – mówi Natalia Piotrowna. – Jej głównym bohaterem miał być właśnie Canawa. Ojciec nie mógł tego zrobić, bo to byłoby kłamstwo, ale wiedział, czym zaryzykuje odmawiając.

Historia partyzantki – wydawałoby się – błahostka. Ale nie dla komunistów i ich podejścia do przeszłości. Takie wydawnictwa oceniano na najwyższych szczeblach, autorzy haseł w encyklopediach niejednokrotnie ryzykowali życiem. Na Białorusi mit walki partyzanckiej uzasadniał ambicje polityczne.

Hienadź Burawkin nie był partyzantem, w dorosłe życie wszedł nieco później. Został dziennikarzem i poetą, a z nadania Maszeraua, gdy ten był u szczytu władzy, szefem radiokomitetu republiki. Miał więc okazję przyglądać się roszadom na ważnych stanowiskach.

– Zasługi wojenne niejednokrotnie decydowały – mówi Burawkin. – Padały argumenty: „Ja tam w lesie marzłem, a ty, swołocz jedna, koło żony się wylegiwałeś i teraz ci się zachciewa stołków".

Aspiracje Canawy łatwo zrozumieć, a rozterki Maszeraua nie brały się znikąd. Być może zresztą nie chodziło tylko o pisanie książek. Jednym ze wspomnień z dzieciństwa Natalii Piotrownej jest czarna walizka, którą ojciec miał w domu stale przygotowaną na wypadek aresztowania. I płacz podenerwowanej matki. W 1953 r. Piotra Mironowicza, jak wielu innych, wybawiły po kolei: śmierć Stalina, upadek Berii i wreszcie areszt jego poplecznika, Canawy. Walizka jednak została. Na wszelki wypadek.

Zdrada towarzyszy z lasu

Upadek Canawy nie był jedyną dla Białorusi konsekwencją walki o władzę na Kremlu.

Przez pierwszą powojenną dekadę Moskwa najwyraźniej nie ufała Białorusinom. Republiką kierowali Rosjanie, którzy dominowali także na niższych szczeblach władzy. Dość powiedzieć, że w 1951 r. w rządzie republiki było 22 Rosjan i tylko 9 Białorusinów.

– Białorusini pokazali takie oddanie władzy radzieckiej, że już bardziej po prostu nie można było – mówi Burawkin. – Podczas wojny życie stracił co trzeci obywatel kraju. I dziwne, że w republice, która zademonstrowała taką lojalność, bano się na kierowniczych stanowiskach umieszczać Białorusinów.
Białoruś nie była wyjątkiem i Beria dobrze kombinował, chcąc zdobyć władzę przez rozgrywanie sprawy polityki narodowej. Tu jego protegowanym był też Michaił Zimianin – przedwojenny komunista, partyzant, drugi sekretarz KC Komunistycznej Partii Białorusi. Pochodził, jak Maszerau, z ziemi witebskiej i kierował przed nim Komsomołem. „Patoliczewa zdjąć, Zimianina naznaczyć" – zapisał Beria w swoim notatniku. I taką rekomendację dała Moskwa. Zimianin, pewny siebie, 26 czerwca wystąpił na plenum po białorusku – a hasło: „Rozmawiać z narodem trzeba w jego języku!" musiało obradujących wbić w krzesła.

Wszystko szło zgodnie z planem. W przerwie jednak podziały się dziwne rzeczy. Najpierw jakieś telefony, że może Patoliczew nie był taki zły, a potem plenum postanowiło nie zmieniać władz. Rzadko się zdarzało, by lokalni komuniści sprzeciwili się decyzji Moskwy. Przyszło im to jednak o tyle łatwiej, że wiedzieli już to, czego nie wiedział Zimianin: właśnie tego dnia aresztowano Berię. Dlatego Kreml przymknął oko na tę niesubordynację białoruskich towarzyszy. Tym bardziej że na wszystko nałożył się konflikt na linii Nikita Chruszczow–część białoruskich komunistów. Sięgał on czasów wojny i rywalizacji tak o względy Stalina, jak o kształt granic republik ukraińskiej i białoruskiej. Zimianin miał pecha być w grupie tych, których Chruszczow nie cierpiał.

Niedoszły I sekretarz KPB całe lata błąkał się po placówkach dyplomatycznych i dopiero w latach 60. objął funkcję redaktora naczelnego „Prawdy", a potem zajmował wysokie partyjne stanowiska. Gorycz porażki nosił w sobie jednak całe życie. Historia pozwoli mu zresztą wrócić na Białoruś, a nawet stanąć nad grobem jednego z towarzyszy.

Białorusini zdradzili więc dawnego kolegę i zgodzili się na to, by Rosjanin dalej sprawował rządy. Piotr Maszerau nie był wtedy „rozgrywającym", ale trudno nie zauważyć, że gdy tylko w 1956 r. Chruszczow wziął Patoliczewa do Moskwy, droga na najwyższe szczeble białoruskiej partii przed takimi ludźmi jak Kirył Mazurau i Piotr Maszerau stanęła otworem.

Teraz o obsadzie najważniejszych stanowisk w republice decydować miała „partyzancka spółka".

Burawkin: – Otrzymali kawał zwycięskiego tortu, zajęli kluczowe stanowiska. I utrzymali się na nich przez dziesięciolecia, dopóki, mówiąc dosadnie, nie zaczęli umierać.

Ćwiczenia przed lustrem

W 1959 r. w Mińsku gościł Nikita Chruszczow. Rozczarowany warunkami, w jakich go przyjęto, kazał budować elegancki hotel. Powstał w kilka miesięcy. Nikita Siergiejewicz perorował Białorusinom, że im szybciej będą mówić po rosyjsku, tym szybciej zbudują komunizm. Piotr Maszerau słuchał Chruszczowa, zapewne bił mu brawo, słyszał pewnie też, jak ten rugał Mazuraua za wygłoszenie referatu po białorusku. Władze republiki zapamiętały tę lekcję języka rosyjskiego.

Kilka miesięcy po wizycie I sekretarza KPZR nauka w języku narodowym była już uzależniona od woli rodziców: kto nie chciał posyłać dziecka na lekcje białoruskiego – nie musiał. Natalia Piotrowna zapamiętała, że gdy ojciec zorientował się, iż słowa rosyjskie wypowiada z akcentem białoruskim, ćwiczył wystąpienia w domu przed lustrem, by pozbyć się twardej białoruskiej wymowy.

Chruszczow nie lubił białoruskich towarzyszy i pewnie miał dla nich jeszcze kilka podobnych rad. Ci więc bez sentymentu przyłożyli rękę do jego odsunięcia w 1964 r. W nagrodę Kirył Mazurau w 1965 r. trafił do Biura Politycznego KC KPZR i rządu ZSRR. Na zwolnione przez niego miejsce Leonid Breżniew przewidział Tichona Kisialoua, ale ponoć sekretarze regionalni, niemal wszyscy wywodzący się z Komsomołu, którym kiedyś kierował Maszerau, uparli się przy tym ostatnim. Niewątpliwie pomogło mu też wstawiennictwo Mazuraua.
Nowy I sekretarz partii białoruskiej nie zmienił jednak polityki, a wręcz przyspieszył proces rusyfikacji. Jeśli w 1960 r. jedynie co czwarta książka drukowana była po białorusku, to dziesięć lat później już tylko co piąta, a w 1980 r. co ósma.

Rozmowy w gabinecie

Hienadź Burawkin jest gotów bronić Maszeraua.

– Tak, nie chciał, by mówiono, że na Białorusi panuje białorutenizacja. Zamykano białoruskie szkoły – przyznaje Burawkin – ale w tym samym czasie wychodziło dużo magazynów popierających kulturę narodową. Wydano encyklopedię białoruską, encyklopedię przyrody, książki o białoruskim folklorze.

Sens rusyfikacji polegał jednak na tym, że język białoruski spychano do poziomu folkloru lub przywileju dla garstki intelektualistów i poetów. Niewątpliwie Burawkin do dziś ceni sobie, że przywódcy republiki rozmawiali z nim – i to po białorusku, choć w zaciszu gabinetów, i że Mazurau pokazał mu kiedyś swoje wiersze w tym języku. Trudno dziś oddać niuanse ówczesnego białoruskiego życia publicznego. Białorusini w większości akceptowali rzeczywistość, zaś granica między tym, co wypada, a co nie – nie była wyraźna. Po tym, co zrobiono z Białorusią w latach 30. i 40., nie było tam innej niż radziecka inteligencji, która na dobrą sprawę nie znała innej niż radziecka rzeczywistości. Najwięksi twórcy – Jakub Kołas, a potem Wasil Bykau – przyjmowali z rąk władz nagrody i nie odżegnywali się od kontaktów z sekretarzami partyjnymi. Ci rusyfikowali naród, ale potrafili wstawić się za twórcami. Właśnie jednego z nich – Burawkina – Maszerau postawił na czele radia i telewizji.

– Przez pół roku odmawiałem. W końcu wezwał mnie – wspomina Burawkin – i wyjaśnił: „Na moim korytarzu zebrałbym niezły ogonek chętnych na to stanowisko, ale potrzebny mi jest człowiek kultury, a nie urzędnik".

Byli podwładni Burawkina przyznają, że ten rzeczywiście nie stronił od języka białoruskiego.

Burawkin: – Maszerau zapraszał mnie do gabinetu. Pewnego razu rozmawialiśmy o nacjonalizmie. Powiedział, że jest na mnie sporo donosów, iż przemycam białoruski w mediach. Tłumaczył, że oficjalnie z trybuny nie może mnie wesprzeć, bo go zaraz Moskwa zdejmie, ale póki żyje, mam robić swoje.

Jaki jest bilans kulturalnej polityki Maszeraua?

– Swojego w Moskwie by nie osiągnął, gdyby popierał białoruski – tłumaczy ojca Natalia Piotrowna.

– Zachowała się legenda, że dbał o pisarzy – mówi Walentin Taras. – Rzeczywiście pisarzy szanował, dbał o nich materialnie, ale tylko do czasu, gdy twórca chwalił sowieckie życie. Przecież właśnie pod rządami Maszeraua Wasil Bykau zaczął mieć nieprzyjemności.

– Tata uwielbiał Bykaua! – Natalia Piotrowna jest nieprzejednana. – Kiedy chcieli go posadzić z przyczyn ideologicznych, walczył o niego, mówił, że to nasz geniusz, że nie wolno.

Różnie się układały stosunki Bykaua z władzą, ale pisarza nie aresztowano, co niewątpliwie spotkałoby go w sąsiedniej Ukrainie. Na jednej szali znaleźli się więc twórcy, którym nie odebrano wolności (choć byli na cenzurowanym), na drugiej brak choćby jednej szkoły białoruskiej w miastach. Co przeważa?

Burawkin twierdzi, że to epoka Maszeraua sprawiła, iż w ogóle możliwe było odrodzenie narodowe w końcu lat 80. Te kilka ziaren białoruskości, które zasiano dzięki wsparciu I sekretarza, wydało później owoce. Ziarna siano chyba jednak wyjątkowo głęboko, bo przyszły lider białoruskiego odrodzenia Zianon Paźniak w czasach Maszeraua bronił doktorat w „liberalnym" Leningradzie. W Mińsku nie pozwolono.
Czy było miejsce na odrębność narodową? W przemówieniu „Na drodze socjalizmu i komunizmu w jednej rodzinie narodów ZSRR" z 28 grudnia 1978 r. Maszerau mówił: „Nasza historia, nasze życie uczą nas, i to rozumem oraz sercem pojmuje każdy, że bez współpracy narodów sowieckich dzisiejsza kwitnąca Sowiecka Białoruś byłaby niemożliwa".

Bloki z mozaiką

Ambicją Białorusinów było „kroczyć w pierwszym szeregu budowniczych komunizmu". I udawało się. Dość powiedzieć, że w latach 1966-70 na Białorusi wyprodukowano tyle, ile przez poprzednie dwadzieścia lat. W 1972 r. z taśmy zjechał milionowy traktor. Dobrobyt był, zdawało się, na wyciągnięcie ręki. W stolicy pojawiły się nawet namiastki luksusu.

Natalia Maszerau: – W Mińsku zapalono przed Nowym Rokiem lampki na drzewach. Ojciec podpatrzył ten zwyczaj u Francuzów. Kiedy Breżniew tu przyjechał i zobaczył iluminację na drzewach, aż kręcił głową z podziwu.

Maszerau miał obsesję postępu. Był w tym nawet jakiś romantyzm – choć z tych, co się nie liczą z rzeczywistością. Latał śmigłowcem po kraju i kontrolował pracę w fabrykach, na polach. Jego śmigłowiec wyposażony był w urządzenia do obserwacji – podobno liczył, czy rzeczywiście tyle sprzętu pracuje na polach, ile deklarują kierownicy kołchozów.

Nawet krytycy przyznają, że w przemyśle awansowali fachowcy. Na tle breżniewowskiego zastoju, Białoruś się wyróżniała. To wtedy powstały legendy o tym, jak to republika żywi Moskwę, jak wagonami jedzie tam białoruskie mięso. Nikt się jednocześnie nie zastanawiał się, skąd brały się pieniądze na inwestycje.

Gorset gospodarki planowej bywał jednak za ciasny. Charakter zbudowanego za Maszeraua przemysłu sprawił, że republika w pełni uzależniła się od surowców przysyłanych z innych części ZSRR. Do dziś pozostaje to bolączką kraju.

Estetyka rozwoju, industrializacja i urbanizacja kraju to osobny rozdział. Mińsk i inne miasta otoczyły blokowiska. Betonowe budynki z dwudziestoma i więcej klatkami.

– Przy wylocie z Mińska w kierunku Moskwy stoją bloki z mozaiką. Wszyscy pukali się w głowę, dlaczego ojciec coś takiego wymyślił. Chciał, żeby było ładnie, troszczył się o estetykę – mówi z dumą Natalia Piotrowna. – Marzył, by na parterach były baseny, gabinety lekarskie, żeby człowiek nigdzie nie musiał chodzić. Budowano place zabaw i boiska.

Gdy ludzie kultury sceptycznie odnosili się do pomysłów industrializacji wsi, Maszerau woził ich i pokazywał kołchozy. Stare zabudowania w Mińsku też nie przedstawiały dla niego, zdaje się, wielkiej wartości. Gdy ktoś powiedział coś dobrego o architekturze epoki renesansu, irytował się: „A co mają znaczyć te aluzje na temat XVI wieku?!". Radziecka historiografia nie pozwalała dobrze mówić o czasach sprzed 1917 r.

Całe dzielnice starej zabudowy stolicy rozjechały buldożery.

– Żebyście widzieli te domy! To nie było stare miasto w Krakowie – irytuje się córka Maszeraua. – Ojciec dziwił się, że pisarze tęsknią do tych domków. Przecież to był dowód naszego zacofania. Tam nawet toalet nie było.

W 1977 r. przystał na zburzenie starego górnego miasta w Mińsku i postawienie na jego miejscu kompleksu fontann. Gdy ruszyła akcja protestu i do KC jako pierwszy dotarł list z Instytutu Fizyki, Maszerau, rozdrażniony, miał odpowiedzieć: „Niech fizycy zajmują się fizyką, a lirycy liryką. Jak komuś żal ruder, niech przeniesie się tam ze swoich wygodnych mieszkań".
Szczęśliwie w ostatniej chwili zdecydował, by zabytki zostawić, i to dlatego, że przekonano go, iż po ich zburzeniu wcale nie uzyskano by planowanego widoku na rzekę.

W 1986 r. doszło do katastrofy w Czarnobylu i władze wprowadziły blokadę informacyjną. Gdy część prawdy zaczęła przedzierać się do świadomości Białorusinów, rozgoryczeni ludzie mówili, że gdyby żył Maszerau, nie dopuściłby do takiego oszustwa.

– Ojciec umierałby razem z mieszkańcami strefy. Gdy Gorbaczow się tłumaczył, że nikt go nie poinformował, myślałam, że pęknę ze śmiechu – mówi Natalia Piotrowna.

Umierałby? Każde z setek przedsiębiorstw zbudowanych za Maszeraua było bombą ekologiczną; zdegradowały środowisko na długo przed awarią czwartego reaktora.

A może z czasem zaczął sobie zdawać sprawę z absurdu projektów sowieckich?

Podobno gdy w 1979 r. Polesie ogarnęła susza, a jej skutki zwiększyła tylko fatalna melioracja kraju, Maszerau łapał się za głowę, rozpaczał, że kraj zniszczono wskutek kretyńskich pomysłów różnej maści innowatorów, którym tak zaufał. Ubolewał też podobno, że dzielnicy Niemiga już się nie odbuduje.

Burawkin: – Maszerau mówił, że przyjdzie czas i ludzie dowiedzą się prawdy. I nie wybaczą Breżniewowi, ale także jemu. Powiedział mi: „Tobie jeszcze ludzie przebaczą, jesteś młody, ale mnie nie. Jestem kandydatem do Biura Politycznego i mam świadomość tego, co się dzieje".

I cukierki dawał

Wysoki, schludnie ubrany Maszerau na tle towarzyszy – mrocznych, zgarbionych aparatczyków – musiał się wyróżniać. Także tym, że prawie nie pił, nie walił pięścią w stół i nie rzucał mięsem przy byle okazji.

Niedawno jego rodzina upubliczniła nagrania z rodzinnych imprez, gdy czasem rozluźniano krawat i obyczaje. Nie wpłynęło to na obraz Maszeraua – nawet lekko wstawiony przy stole zachowywał się poprawnie. Był aż do znudzenia przyzwoity. Już wtedy krążyły legendy, jak on skromnie żyje. Zapewne jest w tym dużo prawdy – i trudno na siłę robić z niego rozbuchanego komunistycznego kacyka.

Blok, w którym mieszka córka Natalia Piotrowna i w którym mieszkał Maszerau, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Mieszkania są wygodne, kilkupokojowe, ale też bez żadnych luksusów, chyba że za taki uznać parkiet. Piotr Marcew, wtedy z wpływowej rodziny, a dziś niezależny wydawca prasowy, wychowywał się w tym samym bloku.

– Gdy Maszerau przechodził przez podwórko, dawał mi cukierka, pytał, co słychać, jak tam w szkole – mówi. – A potem głaskał mnie po głowie i szedł dalej prowadzić tę swoją komunistyczną partię. Trochę jak z bajki o Leninie i dzieciach.

Gdy Marcew podrósł i słuchał wystąpień I sekretarza, dalej czuł do niego sympatię, choć ten przeprowadził się już do leżącego na skraju stolicy osiedla willowego Drozdy.

Marcew: – Łgał jak wszyscy inni, ale był dobrym oratorem i jakoś milej się tego słuchało.

Nie ma sensu cytować wystąpień Maszeraua, kto choć raz słyszał choćby polskich sekretarzy, wie, o czym mowa. Z obowiązku odnotujemy tylko kilka tytułów: „Ku nowym sukcesom budownictwa komunistycznego", „O ciągłej aktualności pracy ideologicznej w świetle decyzji XXIV Zjazdu KPZR", „Wychowywać ideowo przekonanych, wszechstronnie wykształconych budowniczych komunizmu" itd., itp. Maszerau nie był autorem skrzydlatych słów. Do tych mieli prawo jedynie sekretarze na Kremlu.

Jesteś prawdziwym komunistą

Mimo sukcesów na Białorusi, Maszerau nie zrobił kariery w Moskwie. Zdaniem rodziny nie pchał się, a po drugie miał tam sporo wrogów – z pamiętliwym Michaiłem Zimianinem na czele. Burawkin jednak twierdzi, że Zimianin wcale nie zwalczał Maszeraua, wręcz przeciwnie.

– Gdy byłem jeszcze korespondentem „Prawdy", a Zimianin jej szefem – wspomina Burawkin – dzwonił do mnie i mówił, że jak skrzywdzę Maszeraua w jakimś tekście, to popamiętam.

A jakie miał relacje z samym Breżniewem?

– Breżniew nie był jednoznaczną postacią – mówi Natalia Piotrowna. – Gdy był młody i energiczny, wiele rzeczy zrobił dla kraju. Potem jego otoczenie wpędziło go w chorobę. A ojciec? Jeśli coś trzeba było załatwić, a zależało to od Breżniewa, potrafił to zrobić. Gorzej, gdy coś zależało od otoczenia. Dla taty najtrudniejsze były stosunki z Moskwą.

Burawkin: – Kiedyś skrytykowałem Breżniewa. Piotr Mironowicz ironicznie spytał, czy uważam go za głupca, który nic nie widzi. Powiedział, że wie jeszcze więcej ode mnie, ale jego milczenie nie bierze się z tchórzostwa – odwagę już udowodnił na wojnie. Zdawał sobie sprawę, iż chwaląc Breżniewa z trybuny, podle kłamał. Jedynym jego pocieszeniem było, że Gruzin Eduard Szewardnadze kłamał jeszcze podlej.

Relacje z Moskwą to sztuka balansowania nad przepaścią. Na zjazdy KPZR Maszerau jeździł z całą rodziną. Dla córek to była atrakcja: muzea, teatry, sklepy. Jednak on i matka byli wtedy kłębkami nerwów. Mieszkali w hotelu Moskwa. Zawsze w czasie obrad ich apartament był pełen delegatów; drzwi strzelały. W pokoju było głośno, czasem wesoło, czasem poważnie, zawsze zaś nadymione. Kiedyś Maszerau przedstawił Biuru Politycznemu tezy na temat problemów w kraju, które chciał wygłosić na zjeździe. Breżniew wysłuchawszy go miał po chwili milczenia powiedzieć: „Pietia, ty jak zawsze masz rację, ale nie czas o tym mówić". Maszerau jednak wygłosił przemówienie na obradach plenarnych. Tego dnia wieczorem do ich pokoju w hotelu nikt nie zapukał.

– Ojciec nie kładzie się spać, odpala papierosa od papierosa. Matka płacze, pyta, czy szykować walizkę. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi – wspomina Natalia Piotrowna.

Po dwóch dniach do pokoju wparowali delegaci z gratulacjami. Okazało się, że przed kolejną sesją Breżniew podszedł do ojca: „Pietia, jesteś prawdziwym komunistą".

Mijały jednak lata, a ten prawdziwy komunista wciąż był jedynie kandydatem na członka Biura Politycznego.

Natalia Piotrowna: – Wszyscy mu prognozowali i przed kolejnym zjazdem mówili, że tym razem to już na pewno. Kraj był w tak dobrym stanie, trwał boom, nie było dysydentów. Żadnych Sołżenicynów, Sacharowych, a ojca nie wybierali.

Pytany przez córkę, co jest grane, odpowiadał, że nie chciał zostawiać republiki, ale Natalia Piotrowna jest przekonana, iż swoją rolę odegrały pałacowe intrygi.

Pocałunki

W połowie lat 70. pojawiły się za to spekulacje, że Maszerau mógłby zastąpić Breżniewa – młody, energiczny, umie zarządzać. Takie spekulacje są niczym pocałunek śmierci.

W 1976 r. przydarzył się na Białorusi dziwny wypadek samochodowy. W Białowieży na polowaniu bawił Raul Castro. W drodze powrotnej pędząca w kawalkadzie maszyna, w której siedział przewodniczący rady republiki Fiodor Surganow, roztrzaskała się. Pojawiły się spekulacje na temat przyczyn awarii. Niektórzy mówili, że miał zginąć ktoś inny... Bo tym autem miał jechać Maszerau. Nie była to zresztą pierwsza taka katastrofa na Białorusi – sześć lat wcześniej w Mińsku czajka, w której jechał wicepremier republiki, rozbiła się o wojskową ciężarówkę.

Gdy w Moskwie brakło Kiryła Mazuraua, sytuacja Piotra Mironowicza zaczęła się poważnie komplikować. Przejawiało się to także w rytuałach – Breżniew ociągał się z nadaniem Piotrowi Mironowiczowi gwiazdy Bohatera Pracy Socjalistycznej, zwlekał z nadaniem stolicy zaszczytnego tytułu miasta-bohatera. Dziś to wszystko może wydawać się śmieszne, ale komuniści przykładali do tych spraw olbrzymią wagę.

Gdy jednak nie można już było z tym zwlekać, Breżniew pofatygował się w 1978 r. na Białoruś z gwiazdą dla Maszeraua. Ale podczas ceremonii nie szczędził laureatowi upokorzeń (choć po swojemu pocałował go w usta), aż w końcu skrócił pobyt i wrócił tego samego dnia do Moskwy – co było już jawną obrazą. Dla znawców kremlowskiej etykiety takie gesty nie było pozbawione znaczenia. Także inspiracja krytycznych pod adresem Białorusi artykułów była łatwa do odgadnięcia. Podobno w tym samym czasie Jurij Andropow węszył: jak to było z tą niemiecką niewolą Maszeraua i czy rzeczywiście zasłużył sobie na tytuł Bohatera Związku Radzieckiego.

– Ojciec wiedział, że coś niedobrego się szykuje – mówi Natalia Piotrowna. – Kiedy z córkami pojechałam go odwiedzić, zastałyśmy go siedzącego po ciemku w pokoju. Wrzucał do kominka papiery. Palił dokumenty. Było to dzień przed śmiercią.

Maszerau musiał czuć się zagubiony. Starzy towarzysze umierali, a on chyba nie do końca umiał znaleźć kontakt z nowymi elitami. Zmiany, które nawet jeszcze nie majaczyły na horyzoncie, ale były coraz bliżej, nie przypadłyby mu do gustu. Władimir, mąż Natalii Piotrownej, jest tego pewien: – Piotr Mironowicz jeździł na wypoczynek do Kraju Stawropolskiego, gdzie rządził Michaił Gorbaczow. Gorbaczow zawsze przyjeżdżał witać go na dworzec, taka była partyjna etykieta. Teść jednak nigdy nie przyjął jego zaproszenia na polowanie, a polować uwielbiał. To chyba wszystko mówi o jego stosunku do przyszłego przywódcy ZSRR. Od razu się na nim poznał.

Natalia Piotrowna jest pewna, że gdyby jej ojciec wszedł do politbiura i żył w latach 80., nie dopuściłby Gorbaczowa do władzy. I co najważniejsze: miał plan zreformowania Związku Radzieckiego. Plan ratunku, a nie rozpadu.

Sobota, 4 października 1980 r.

Natalia Piotrowna dobrze zapamiętała ostatnie miesiące życia ojca. Ciągle był podenerwowany. Bał się czegoś. Jego twarz zaczęła przybierać niezdrowy ziemisty kolor. Natalia przeczuwała, że dzieje się coś złego, i kiedyś spytała, co go gryzie.

Natalia Maszerau: – Nakrzyczał na mnie jak nigdy. Powiedział, że to nie moje sprawy, że sam sobie musi z tym poradzić.

Kolejne uderzenie z Moskwy: „Prawda" napisała o fatalnym zbiorze ziemniaków na Białorusi. Maszerau postanowił sprawdzić jeden z kołchozów.

Po południu 4 października Piotr Mironowicz wyszedł ze swojego gabinetu, który mieścił się na piątym piętrze budynku KC. Czekała już na niego czarna czajka, którą miał wyjechać. To nie było auto, którym zazwyczaj podróżował I sekretarz. Maszerau jeździł, jak wszyscy radzieccy notable, opancerzonym autem, ale ZIŁ-117 akurat znajdował się w naprawie. Czajka, do której tym razem wsiadł Piotr Mironowicz, nie miała dodatkowych zabezpieczeń i oznaczeń, nie miała nawet łączności z eskortą. Maszerau w ogóle nie lubił cyrków związanych z ochroną i dbaniem o bezpieczeństwo. Lubił urwać się ochronie i samemu pójść do stołecznych sklepów, zobaczyć, jak karmi się naród. Podobnie było z podróżowaniem. Zasady wymagały, by auto I sekretarza jechało w kolumnie. Samochody otwierające i zamykające kolumnę powinny być odpowiednio oznakowane. Maszerau i tym razem machnął ręką na wszystkie te przepisy. Usiadł obok ulubionego kierowcy Jewgienija Zajcewa i zatrzasnął drzwi samochodu. Ochroniarz, Walentin Czesnakow, major KGB, usadowił się na tylnym siedzeniu. Ruszyli.

Natalia Maszerau: – To wszystko jest zagadkowe i tajemnicze, że tata ruszył w podróż tą czajką. Ktoś po prostu podstawił ją, a on wsiadł, bo co miał robić. Śpieszył się, interesy państwa wzywały.

To prawda, Maszerau się śpieszył. Wprawny kierowca Zajcew lubił naciskać na pedał gazu. Ale w swoim fachu był mistrzem, za kółkiem spędził 42 lata i nie miał ani jednego wypadku. Być może dlatego Maszerau tak go lubił. Kiedy Zajcew kończył 60 lat i miał odejść na emeryturę, powiedział do Piotra Mironowicza: „Jeszcze popracuję". Chyba po prostu nie umiał odejść. Zajcewowi z każdym tygodniem pogarszał się wzrok, podczas badań lekarskich nie chciano mu wydać zaświadczenia pozwalającego na pracę, ale w tamtych czasach takie rzeczy można było rozwiązać. Zadziałało prawo telefonu. Klinika wydała odpowiednie zaświadczenie.

Kolumnę, w której tamtego dnia jechał Maszerau, otwierała biała wołga, jako druga jechała czarna czajka Maszeraua, trzecią była żółta wołga. Jak zwykle auta sunęły szybko. I nie miały żadnych oznaczeń. Maszerau nie zapiął pasów.

Piotr Marcew: – Wiem, jak ci nasi notable jeździli. Choćby gen. Leonid Bieda, który roztrzaskał się razem z Surganowem w tym słynnym wypadku w 1976 r. Kiedyś jako chłopiec jechałem z nim. Fascynowały mnie samochody, ale myślałem, że umrę od tych atrakcji na tylnim siedzeniu. Gaz do dechy, zmieniał biegi jak szalony, skręcał z piskiem opon. O zapinaniu pasów oczywiście mowy być nie mogło.

Pogoda była dobra, jesienne słońce. Kierowcy nie trzymali aut w takim oddaleniu od siebie, jakiego wymagały przepisy. Pomiędzy samochodami był dystans ok. 150 metrów. Chcieli jak najszybciej znaleźć się na miejscu.

Nikołaj Pustowit, 32-letni kierowca, miał nadzieję, że 4 października nie będzie musiał wyruszać w dłuższą podróż. Ale okazało się, że auto, które zazwyczaj woziło z kołchozu kartofle, zepsuło się. Dlatego samochód Pustowita, GAZ-53, załadowano do połowy ziemniakami, po czym ruszył szosą moskiewską.

Kiedy kierowca białej wołgi, otwierającej kolumnę Maszeraua, zobaczył, że z naprzeciwka nadciągają dwie ciężarówki, dał przez megafon komendę: „Proszę zjechać na pobocze i zatrzymać się". Pierwsza z ciężarówek, MAZ, zatrzymała się, ale na pobocze nie zjechała. Jadący za nią GAZ-53 Pustowita, by ją ominąć, musiał gwałtownie skręcić. Po prawej stronie był rów i drzewa, wybrał więc lewą stronę szosy, która wydawała się bezpieczna. W tej sekundzie rozpędzona czajka wbiła się w wypełnioną ziemniakami ciężarówkę Pustowita.

Z czajki wyciągnięto po głowę zasypanego kartoflami Maszeraua. Natychmiast odwieziono go do pobliskiego szpitala. Ale obrażenia były zbyt poważne: zmiażdżone organy wewnętrzne. Maszerau zmarł tego samego dnia. Wypadku nie przeżył też kierowca Zajcew. Kiedy jego ciało przewieziono do kostnicy, okazało się, że miał mocno zabandażowaną klatkę piersiową. Oprócz złego wzroku, ten człowiek w podeszłym wieku miał i inne dolegliwości. Tego samego dnia zmarł major KGB Czesnakow. Do szpitala trafił także Pustowit. Był w szoku. Ale szybko dotarło do niego, co się stało. Spowodował wypadek, w którym zginął Maszerau, przywódca republiki. Wiedział, że będzie mieć straszne kłopoty. Tymczasem kierowcy MAZ-a, który zmusił Pustowita do feralnego manewru, pozwolono odjechać jak gdyby nigdy nic.

Natalia Maszerau: – Kiedy tylko usłyszeliśmy o wypadku, nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Tatę zamordowano. Żył w tak strasznym stresie, bo wiedział, że chcą go zabić.

Dla Nikołaja Pustowita rozpoczął się czas nużących przesłuchań. KGB, MSW sprawdzały tego człowieka na wylot. Starano się ustalić, jaki miał stosunek do kierownictwa republiki. Ale okazało się, że Pustowit to zwykły kierowca, którego życie niczym szczególnym się nie wyróżniało. Sąd skazał go na 15 lat więzienia za spowodowanie wypadku, w którym zginęły trzy osoby.


Po śmierci Maszeraua Białoruś pogrążyła się w żałobie. Setki tysięcy mińszczan przychodziło zobaczyć leżącego w trumnie przywódcę.

Mężowi Natalii Maszerau tamte chwile dobrze zapadły w pamięć: – Teść leżał taki niepodobny do siebie. Podczas wypadku uderzył mocno czołem o przednią szybę i głowę miał roztrzaskaną na pół. Długo go przygotowywano i układano w trumnie, żeby nie było tego widać.

Breżniew nie pofatygował się na pogrzeb. Z Moskwy na ceremonię pogrzebową wysłano jedynie Michaiła Zimianina, co rodzina uznała za kolejny afront.

Hienadź Burawkin długo myślał nad tą śmiercią. Morderstwo? W „wypadkach ciężarówkowych" często tracili życie politycy krajów radzieckich. To był tani i skuteczny sposób na pozbycie się niewygodnych ludzi. W połowie października miało się odbyć plenum, na którym Maszeraua mieli wreszcie wybrać do Biura Politycznego. Nowym liderem Białorusi został Tichon Kisialou, ten, którego Breżniew widział na tym stanowisku już piętnaście lat wcześniej.

Burawkin: – Moje wątpliwości rozwiała dopiero rozmowa z prokuratorem, który prowadził śledztwo w sprawie wypadku Maszeraua. Uczciwy człowiek. Wytłumaczył mi, że choć trudno w to uwierzyć, był to nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Maszerau nie przestrzegał zasad bezpieczeństwa, zagrało wiele czynników w jednej chwili.

Zięć Maszeraua, sam będący synem wysokiego funkcjonariusza KGB, nie wierzy w zbiegi okoliczności: – Teść następnego dnia miał dostać z Moskwy nową, bardziej profesjonalną ochronę. Oni by do wypadku nie dopuścili. To był więc ostatni moment dla zabójców. W tym czasie, w różnych częściach ZSRR, ginęli wysocy partyjni funkcjonariusze, i to w podobny sposób. A czy to nie dziwne, że ówczesny szef MSW republiki, Gienadij Żabicki, miesiąc po wypadku dostał order „Drużby Narodów"? Odpowiedzialny za bezpieczeństwo, a dostaje nagrodę zaraz po takiej tragedii!

Czy jednak śmierć Maszeraua była na rękę Breżniewowi, czy ekipie, która do władzy miała przyjść za kilka lat? Spekulacje można mnożyć. Rodzina Maszeraua, której ojczyzną pozostał Związek Radziecki, przekonana jest do drugiej wersji.

Natalia Piotrowna nigdy nie uwierzy w przypadkową śmierć ojca.

– Tatę zamordowali. A prawda o tym jest ukryta w archiwach. Na Białorusi nigdy nie wyjdzie ona na jaw. Może przyjdzie do nas dzięki pomocy Moskwy, może Warszawy.

Korzystaliśmy m.in. z archiwalnych numerów gazet: „Biełorusskaja Diełowaja Gazieta", „Wieczernyj Mińsk", „Mińskij Kurier", „Komsomolskaja Prawda w Biełorusi". Zdjęcia pochodzą z wydawnictwa „Pobyt delegacji PRL i ministerstwa obrony ZSRR w Białoruskiej SRR w związku z uroczystościami pod Lenino z okazji 30. rocznicy Wojska Polskiego".